Tytuł: Instytut
Tytuł oryginalny: School for Psychics
Autor: K.C. Archer
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Seria (tom): Instytut (1)
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 29.1.2020
Jesteśmy odmienni, nie ma na
świecie dwóch identycznych osób. I dobrze, bo ten świat byłby nudny. Niektórzy jednak
ze swoją odmiennością nie radzą sobie zbyt dobrze, zwłaszcza kiedy wykracza ona
poza ludzkie pojmowanie. Możemy to nazwać wyostrzonymi zmysłami czy jakimiś
dodatkowymi bajerami, którymi zostaliśmy obdarzeni, ale nieraz jest to
przyczyna wszelkich problemów.
Takie wrażenie można odnieść, kiedy
poznajemy Teddy Cannon. Trochę aspołeczna przy stole do pokera nie ma sobie
równych. Świetnie odczytuje innych, ale ta umiejętność sprowadza na nią kłopoty
w postaci długu u rosyjskiego bukmachera z powiązaniami mafijnymi. Co zabawne, najczęściej
kiedy pojawiają się długi hazardowe – czy jakiekolwiek inne – pojawia się też
rosyjska mafia. Czyżby to już utarty schemat? Ale wracając do Teddy. Wpadka
doprowadza do niej Clinta Corbetta, który zaprasza ją do szkoły dla mediów, bo
to właśnie nim jest Teddy. Po ukończeniu szkolenia miałaby szansę pracować na
najwyższych szczeblach władzy, ale nim to się stanie, w Instytucie dochodzi do
serii dziwnych zdarzeń, które zakwestionują wszystko, w co Teddy wierzyła.
Powiem szczerze, że opis
sugerował trochę więcej emocji niż znalazłam w środku. Do tej pory Uroboros
całkiem nieźle dobierał książki, które pochłaniałam w ilościach hurtowych i
prosiłam o jeszcze. „Instytut” w tym przypadku trochę mnie zawiódł, ale to raczej
kwestia oczekiwań, bo też nie jest to zła książka. Przyjemna lektura na wolny
wieczór, kiedy zamierza się po prostu odpocząć z kubkiem herbaty czy lampką
wina.
Początek klimatem przypomina moment,
kiedy za każdym razem z propozycją nie do odrzucenia pojawia się Nick Fury w
uniwersum Marvela. Wręcz można popuścić wodze fantazji i pozwolić właśnie Fury’emu
zastąpić Corbetta, co pewnie byłoby dość zabawne. Ale na tym podobieństwa się kończą.
Sam Instytut jest dość restrykcyjną jednostką, w której zaczyna się od podstaw,
dopiero potem można liczyć na wszelkie atrakcje z mocami konkretnych uczniów.
Tu pojawia się oczywiście niedosyt, bo chciałoby się ich zobaczyć w prawdziwej
akcji. Za to poznajemy zasady szkoły, łamane oczywiście przez uczniów – w końcu
to dorośli ludzie i swoje potrzeby mają – rozkład zajęć, kadrę nauczycielską.
Jest też rywalizacja pomiędzy grupami alf i odmieńców, co pachnie mi wszystkimi
seriami o nastolatkach w amerykańskiej szkole, tu dodatkowo jest ona podsycana
przez instruktorkę zajęć fizycznych. Chociaż nie powiem, są momenty, kiedy
nawet to przestaje mieć znaczenie.
Żeby nie było nudno, pojawia się
wątek zaginionych uczniów i niepokojów w placówce. We wszystko oczywiście nos wsadza
Teddy, skoro dowiaduje się, że może być z tym jakoś związana. W ten sposób wplątuje
się w kolejne kłopoty.
Miałam nadzieję, że ten wątek
będzie jednym z najciekawszych w powieści, zwłaszcza że ociera się również o
tożsamość Teddy, która jako dziecko straciła rodziców. Zawiodłam się jednak. Pomimo
logiki i uzasadnień mam wrażenie, że wkradł się tu lekki chaos, a może zbyt
wiele wątków zostało upchniętych w powieść i nie wszystkie mogły się
dostatecznie rozwinąć.
Tak samo mamy bardzo pobieżnie zarysowane
wątki poszczególnych postaci. Wszystko rozbija się o Teddy, a przecież jej
przyjaciele z grupy są dość sympatyczną grupą. Jednak ich potencjał nie został
wykorzystany w pełni, czego bardzo żałuję. Z chęcią poznałabym bliżej Jillian,
Molly, Piro czy resztę bandy, bo są wręcz kopalniami, których również Teddy nie
poznała. Bo nie chciała.
Sama Teddy jest jedną z tych
bohaterek, które przez całe życie musiały same zmagać się ze swoją odmiennością
i teraz nie bardzo wie, co ma z tym zrobić, skoro dookoła ma bardzo podobnych
ludzi. Trzyma ich na dystans, próbuje zaufać, a to nie pomaga, kiedy ktoś z łatwością
może podważyć to, w co uwierzyła. Do tego pojawia się sprawa jej pochodzenia i
gdyby podchodziła do tego bez emocji, w życiu bym w nią nie uwierzyła. Chociaż
z drugiej strony chyba zaczynam być zmęczona bohaterkami tego typu.
Podoba mi się styl tej powieści.
Jest lekki, przystępny. Nie brakuje dynamizmu, opisy nie przytłaczają. Wszystko
jest na tyle zrównoważone, że drobne mankamenty łatwo się gubią. Dialogi też są
niczego sobie, pasują do postaci, a nawet potrafią rozbawić.
„Instytut” to lekka lektura, choć
nie powala. Te wszystkie wątki już kiedyś były, ale to nie przeszkadza. Owszem,
oczekiwałam mocniejszej tajemnicy czy nawet obecności kryminalnego wątku, ale
na wolny wieczór jest to pozycja idealna. I może skuszę się na drugi tom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz