wtorek, 28 stycznia 2020

[PRZEDPREMIEROWO] "Instytut" K.C. Archer


Tytuł: Instytut
Tytuł oryginalny: School for Psychics
Autor: K.C. Archer
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Seria (tom): Instytut (1)
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 29.1.2020

Jesteśmy odmienni, nie ma na świecie dwóch identycznych osób. I dobrze, bo ten świat byłby nudny. Niektórzy jednak ze swoją odmiennością nie radzą sobie zbyt dobrze, zwłaszcza kiedy wykracza ona poza ludzkie pojmowanie. Możemy to nazwać wyostrzonymi zmysłami czy jakimiś dodatkowymi bajerami, którymi zostaliśmy obdarzeni, ale nieraz jest to przyczyna wszelkich problemów.
Takie wrażenie można odnieść, kiedy poznajemy Teddy Cannon. Trochę aspołeczna przy stole do pokera nie ma sobie równych. Świetnie odczytuje innych, ale ta umiejętność sprowadza na nią kłopoty w postaci długu u rosyjskiego bukmachera z powiązaniami mafijnymi. Co zabawne, najczęściej kiedy pojawiają się długi hazardowe – czy jakiekolwiek inne – pojawia się też rosyjska mafia. Czyżby to już utarty schemat? Ale wracając do Teddy. Wpadka doprowadza do niej Clinta Corbetta, który zaprasza ją do szkoły dla mediów, bo to właśnie nim jest Teddy. Po ukończeniu szkolenia miałaby szansę pracować na najwyższych szczeblach władzy, ale nim to się stanie, w Instytucie dochodzi do serii dziwnych zdarzeń, które zakwestionują wszystko, w co Teddy wierzyła.
Powiem szczerze, że opis sugerował trochę więcej emocji niż znalazłam w środku. Do tej pory Uroboros całkiem nieźle dobierał książki, które pochłaniałam w ilościach hurtowych i prosiłam o jeszcze. „Instytut” w tym przypadku trochę mnie zawiódł, ale to raczej kwestia oczekiwań, bo też nie jest to zła książka. Przyjemna lektura na wolny wieczór, kiedy zamierza się po prostu odpocząć z kubkiem herbaty czy lampką wina.
Początek klimatem przypomina moment, kiedy za każdym razem z propozycją nie do odrzucenia pojawia się Nick Fury w uniwersum Marvela. Wręcz można popuścić wodze fantazji i pozwolić właśnie Fury’emu zastąpić Corbetta, co pewnie byłoby dość zabawne. Ale na tym podobieństwa się kończą. Sam Instytut jest dość restrykcyjną jednostką, w której zaczyna się od podstaw, dopiero potem można liczyć na wszelkie atrakcje z mocami konkretnych uczniów. Tu pojawia się oczywiście niedosyt, bo chciałoby się ich zobaczyć w prawdziwej akcji. Za to poznajemy zasady szkoły, łamane oczywiście przez uczniów – w końcu to dorośli ludzie i swoje potrzeby mają – rozkład zajęć, kadrę nauczycielską. Jest też rywalizacja pomiędzy grupami alf i odmieńców, co pachnie mi wszystkimi seriami o nastolatkach w amerykańskiej szkole, tu dodatkowo jest ona podsycana przez instruktorkę zajęć fizycznych. Chociaż nie powiem, są momenty, kiedy nawet to przestaje mieć znaczenie.
Żeby nie było nudno, pojawia się wątek zaginionych uczniów i niepokojów w placówce. We wszystko oczywiście nos wsadza Teddy, skoro dowiaduje się, że może być z tym jakoś związana. W ten sposób wplątuje się w kolejne kłopoty.
Miałam nadzieję, że ten wątek będzie jednym z najciekawszych w powieści, zwłaszcza że ociera się również o tożsamość Teddy, która jako dziecko straciła rodziców. Zawiodłam się jednak. Pomimo logiki i uzasadnień mam wrażenie, że wkradł się tu lekki chaos, a może zbyt wiele wątków zostało upchniętych w powieść i nie wszystkie mogły się dostatecznie rozwinąć.
Tak samo mamy bardzo pobieżnie zarysowane wątki poszczególnych postaci. Wszystko rozbija się o Teddy, a przecież jej przyjaciele z grupy są dość sympatyczną grupą. Jednak ich potencjał nie został wykorzystany w pełni, czego bardzo żałuję. Z chęcią poznałabym bliżej Jillian, Molly, Piro czy resztę bandy, bo są wręcz kopalniami, których również Teddy nie poznała. Bo nie chciała.
Sama Teddy jest jedną z tych bohaterek, które przez całe życie musiały same zmagać się ze swoją odmiennością i teraz nie bardzo wie, co ma z tym zrobić, skoro dookoła ma bardzo podobnych ludzi. Trzyma ich na dystans, próbuje zaufać, a to nie pomaga, kiedy ktoś z łatwością może podważyć to, w co uwierzyła. Do tego pojawia się sprawa jej pochodzenia i gdyby podchodziła do tego bez emocji, w życiu bym w nią nie uwierzyła. Chociaż z drugiej strony chyba zaczynam być zmęczona bohaterkami tego typu.
Podoba mi się styl tej powieści. Jest lekki, przystępny. Nie brakuje dynamizmu, opisy nie przytłaczają. Wszystko jest na tyle zrównoważone, że drobne mankamenty łatwo się gubią. Dialogi też są niczego sobie, pasują do postaci, a nawet potrafią rozbawić.
„Instytut” to lekka lektura, choć nie powala. Te wszystkie wątki już kiedyś były, ale to nie przeszkadza. Owszem, oczekiwałam mocniejszej tajemnicy czy nawet obecności kryminalnego wątku, ale na wolny wieczór jest to pozycja idealna. I może skuszę się na drugi tom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz