Tytuł: Płacz
Autor: Marta Kisiel
Seria (tom): Cykl wrocławski (3)
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 11.3.2020
Kiedy zaczynałam przygodę z
książkami Marty Kisiel, nie sądziłam, że Wrocław będzie mi pisany. Stał się i
co rusz znajduję powieści rozgrywające się w tym pięknym mieście, w którym obecnie
toczy się moje życie. Całkiem niezłe życie. Ale nie o tym dzisiejsza recenzja.
Zresztą pisanie o tym, jak bardzo czekałam na finał Cyklu wrocławskiego, też
jest raczej zbędne, bo na każdą książkę Marty Kisiel tak bardzo czekam i „umieram”
do momentu, gdy nie dostanę jej do ręki. Pisarze to jednak okrutne stworzenia,
przyzwyczają cię do siebie i nie pozwolą o sobie zapomnieć.
Już chyba wiedziałam, czego się
spodziewać po „Płacz”. Od wyjawienia prawdy ukrywanej przez lata przez Klarę
Stern minęło kilka miesięcy. Trzy Sternówny starają się jak mogą, żeby jakoś
ułożyć sobie po tym życie. Dżusi wróciła do Opola wraz z Karolkiem, Eleonora wyjechała
w nieznane, zaś Klara próbuje znaleźć miejsce dla siebie w tym wszystkim. Do
tego jest jeszcze Gerd, który nie radzi sobie z prawdą o własnym ojcu i powoli
popada w alkoholizm. Zresztą na Lipowej 5 również wiele się zmieniło. Siostry
Bolesne przestały dzierżyć moce mojr po wydarzeniach z „Nomen Omen”, a Ramzesa dawno
nikt nie widział. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że do Dżusi i Klary
zaczynają wydzwaniać głosy, wśród których dopiero pani Matylda słyszy
rozpaczliwe wołanie Eleonory: „Nie mogę wrócić”. W ten sposób zaczyna się przygoda.
Wszystkich bohaterów już tu znamy.
No dobrze, mamy jednego nowego, ale o nim za chwilę. Niedługo przed otrzymaniem
„Płacz” przeczytałam „Toń” i „Nomen Omen”, więc nie odczułam większej tęsknoty
za bohaterami cyklu. Owszem, dobrze było się spotkać ponownie, do tego widać
pewne zmiany, które w nich zaszły. Każde z nich przeszło w końcu niełatwą drogę
poprzez tajemnice z przeszłości i teraz trzeba złożyć w całość rozsypane
puzzle. Nie jest to łatwe, Klara próbuje nawet uwierzyć, że można od razu pozbyć
się zaszłości wielu lat i czuje frustrację, kiedy tak się nie dzieje. Każdemu z
nich potrzeba czasu. Jednak widać, jak bardzo dojrzewają na kartach ostatniej
powieści, jak z tych trudnych relacji zaczynają wykluwać się te poprawne,
właściwe. Że koniec końców nikt z nich nie zostaje sam na pogorzelisku własnego
życia.
Nowych bohaterów mamy równo jedną sztukę. Jest to nieco
zabawne, ale z drugiej strony, czy naprawdę potrzeba więcej? Mamy Klarę i
Eleonorę, psychopompy, które podróżują przez czas, charakterną, filigranową
Dżusi wraz z zaprawionym w sztuce przetrwania w głuszy Karolkiem, zegarmistrza
Gerda, obecnie nie do końca trzeźwego o każdej porze dnia, łacinistkę nie do
zdarcia, panią Matyldę i jej młodszą siostrę, Jagę. Nawet rodzeństwo Przygodów
się przewinęło. Czego chcieć więcej? Ale żeby nie było, że znów intryga zaczyna
się od nich, dostajemy Huberta Dobrzynia, który spotyka Eleonorę w
Jedlince-Zdroju i wciąga ją w rodzinną tajemnicę. Całkiem sympatyczny, starszy
już człowiek, któremu zaczęła doskwierać samotność i z tego powodu rozpoczął
poszukiwania odpowiedzi na rodzinną tragedię. Nie przypuszcza przy okazji, że
to gra o dużo wyższą stawkę.
Nie będę zdradzać żadnych
szczegółów. Zresztą te są świetnie dopracowane, równie dobrze to naprawdę mogło
się wydarzyć tuż obok nas, a ja jestem skłonna uwierzyć w taki Wrocław. Dzięki
czemu czyta się płynnie i trudno się oderwać aż do samego końca. Jestem wprost
zachwycona, jak z dość żartobliwych klimatów, w jakich utrzymane były pierwsze
książki pani Marty, wyewoluowały tak piękne historie, które uderzają w niemal
każde emocje. Jest uśmiech na celne uwagi pani Matyldy, śmiech na wybuchy
Dżusi, smutek, gdy pojawia się świadomość, że czas się pożegnać, w końcu łzy. I
choć pewnie nie wypadało mi, bo kończyłam powieść w pociągu, pozwoliłam sobie
na jedną, pojedynczą łzę. To naprawdę koniec, choć równie dobrze można zapytać
o siostry Stern, o Salkę i Niedasia, ale to nie będzie już to samo. Jestem
zachwycona emocjami, które pani Marta budzi w czytelniku przez swoje powieści i
na zabój zakochana w tym, co autorka pisze. I mam nadzieję pisać będzie dalej,
bo jeśli ktoś ma nadal wątpliwości, czy polska fantastyka może być dobra, to
bez dodatkowego słowa dam takiej osobie do ręki jedną z książek Marty Kisiel. I
wiem, że to będzie dobra decyzja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz