Tytuł: Atelier
Reżyseria: Ryuta Ogata, Hiroki Hayama
Obsada: Mirei Kiritani, Mao Daichi, Wakana Dakai,
Masako Chiba
Gatunek: obyczajowy, komedia, dramat
Premiera: 1.12.2015 (13 odcinków)
Niełatwo jest być dziewczyną z prowincji wychowaną przez samotnego ojca.
Przeprowadzka do dużego miasta zmienia naprawdę wiele, a tu jeszcze praca, nowi
ludzie i poczucie, że nie wie się, gdzie się powinno należeć. Wiele historii
zaczyna się właśnie w tym punkcie i nie inaczej jest z „Atelier”.
Na tę japońską produkcję natknęłam się w czasie podróży z Torunia, gdy
ewidentnie nie miałam już co ze sobą począć w pociągu. Tak oto zostałam
zaproszona do małej manufaktury bieliźniarskiej w tokijskiej Ginzie o wiele
znaczącej nazwie „Emotion”, w której pracę zaczęła Mayuko Tokita uwielbiająca
tkaniny. Pozbawiona gustu, zupełnie zielona w realiach nowego fachu i nadal
dość naiwna ma do wyboru: albo się dostosuje, albo poszuka sobie innej pracy. I
na początku rzeczywiście lepiej byłoby dla niej, gdyby wybrała tę drugą opcję,
bo też sprowadza na siebie dość bolesne porażki.
Co mnie najbardziej przyciągnęło do kolejnych odcinków, to postać
właścicielki i głównej projektantki, Mayuko Nanjo. Pozornie wydaje się bardzo surowa
i bezkompromisowa, w rzeczywistości staje się dla Mayu matką wskazującą drogę
do piękna, które tak ukochała. Sama nie jestem pewna, w którym momencie szefowa
została moją ulubioną postacią, ale oczarowała mnie swoją kreacją, bo choć
początkowo sądziłam, że będzie tu diabłem, bardzo szybko wyprowadziła mnie z
błędu. Zresztą naprawdę dobrze się ogląda relację pomiędzy Nanjo a młodą
pracownicą.
Przyznam, że pozostali bohaterowie nie robią już takiego wrażenia i
raczej traktuje się ich jak tło, choć również poświęcono im kilka wątków. „Emotion”
to przecież także Reiko, która trwa nieprzerwanie u boku szefowej niemal od
początku, Mizuki i Fumi, dwie projektantki, które sprawią nieco kłopotów
firmie, Saruhashi zajmujący się finansami oraz pomagający mu Sousuke zastąpiony
później przez pracownika na pół etatu, Kajiego. Zresztą postaci jest więcej, a
każda z nich ma swoje stałe miejsce w fabule.
Ta zaś nie jest zbyt skomplikowana. Nowa, dość nieuświadomiona
pracownica, konflikty wewnętrzne, niemal upadek firmy – mamy wszystko, co dobry
serial na kilka popołudni powinien mieć. Pojawiają się nawet drobne wątki
romantyczne, które trochę łagodzą dość okrutny świat mody. Ogląda się to
dobrze, choć czasami ma się ochotę potrząsnąć Mayu za jej zachowanie. A jednak
miło zobaczyć, jak dojrzewa z nieco nieokrzesanej pannicy w artystkę, która
idzie twardo swoją ścieżką.
Podobają mi się też szczegóły, o które twórcy zadbali. Nie tylko o
bieliznę, która jest produktem „Emotion”, ale też o wnętrza czy kostiumy
bohaterów. Współczesne realia dają wachlarz możliwości, do tego możemy nieco
poznać taki biznes „od kuchni”. Co prawda w kilku miejscach dostrzegłam
niedociągnięcia, ale nie przeszkadzały one w odbiorze całości. Do przewidzenia
jest też, że kłopoty skończą się dobrze dla bohaterów, tu akurat mamy nieco
wyidealizowany świat, ale to nie szkodzi.
Prostota „Atelier” ma swój urok. Serial umilił mi podróż do domu, choć
pewnie niedługo zatrze się w mojej pamięci. Ot, przyjemna rozrywka na wolne
popołudnie z całkiem sympatycznymi bohaterami i akcją, która może nie zaskoczy,
ale wzbudzi emocje.
Seriale nie są dla mnie, nie przepadam za oglądaniem :D
OdpowiedzUsuń