Tytuł: Itaewon Class
Reżyseria: Kim Sung-yoon
Obsada: Park Seon-joon, Kim Da-mi, Yoo Jae-myung,
Kwon Na-ra
Gatunek: dramat
Premiera: 31.3.2020 (16 odcinków)
Jestem raczej mało serialowa. Nie to, że nie lubię, ale zawsze mam potem
wyrzuty sumienia, że w tym czasie mogłam coś pisać albo czytać. Mimo to czasami
pozwalam sobie na taki relaks i wtedy wybieram coś, co zainteresuje mnie po
samym opisie. A że ostatnimi czasy trafiam na produkcje, które w jakiś sposób są
mi bliskie...
„Itaewon Class” to w wielkim skrócie historia o przemyśle gastronomicznym,
choć tak naprawdę skupia się na ludziach, którzy go tworzą i ich historii. Czasami
bardzo niełatwej, skoro czynnikiem napędowym fabuły jest tu motyw zemsty. Ale
może od początku.
Park Saeroyi daje nam się poznać jako uparty uczeń liceum, który ma
problemy z dostosowaniem się do społeczeństwa. Historia dzieje się w Korei, więc
chłopak tym bardziej nie ma lekko i pewnie, gdyby nie kolejne wydarzenia, ktoś
wbiłby Saeroyia w odpowiednie trybiki. Jednak po przenosinach do nowej szkoły
wszystko się rozpada. Broniąc bezimiennego wtedy kolegi przed prześladowaniami,
naraża się dziedzicowi największej koreańskiej firmie gastro, a co za tym idzie
jego ojcu, a przełożonemu własnego rodzica. To jeszcze nie jest tragedia, ta
wydarza się chwilę później, gdy wspomniany dziedzic, Jang Geun-won powoduje wypadek,
w którym umiera pan Park. Wszystko zostaje oczywiście zatuszowane, czego Saeroyi
nie potrafi wybaczyć. Za pobicie Geun-wona zostaje skazany na siedem lat
więzienia, po czym poprzysięga zemstę przeciwko jego ojcu i firmie. Po latach
wraca i zakłada mały bar, DanBam, z którego zamierza zrobić przeciwnika Janggi.
Fabuła serialu nie jest zbyt skomplikowana, za to poprowadzona bardzo
płynnie. Nie nudziłam się na żadnym z odcinków, za to Saeroyi i ekipa DanBam
powoli wciągała mnie w swój świat często bardzo nieprzyjazny dla nich, ale za
to bardzo barwny. Kolorowe światła knajp, przyjemnie wyglądające jedzenie,
alkohol – nocne życie, na które wpływ ma więcej czynników niż czasami sobie zdajemy
sprawę.
Oczywiście są tu też emocje. Samo to, co sprawiło, że Saeroyi tak
desperacko walczy przeciwko molochowi, jest już wystarczająco smutne. Mamy też
oczywiście zaplątane wątki miłosne, rywalizację, a nawet pokazaną dyskryminację
wobec tych, którzy postanowili żyć inaczej. Mówię tu głównie o Hyeon-yi oraz
Tonim.
Pierwsza jest osobą transpłciową, urodziła się jako śliczny chłopak, zaś
czuje się bardziej kobietą i przechodzi operację zmiany płci. W Korei nie jest
to zbyt mile widziane, zresztą daleko nie musimy szukać, bo w najbliższych nas społecznościach
dyskryminacja pod tym względem wciąż jest bardzo duża. Zresztą w przypadku
Hyeon-yi na początku drażni to nawet jej współpracowników, którzy niekoniecznie
potrafią się ustosunkować do sprawy.
Toni zaś pochodzi z Gwinei, ma za to ojca Koreańczyka, którego przyjechał
odnaleźć, więc czuje się bardziej Koreańczykiem, choć wszyscy dookoła mu tego
odmawiają. Zresztą pozornie zabawna sytuacja – w pewnym momencie do DanBam
przychodzą goście rozmawiający jedynie po angielsku i nikt z obsługi nie
potrafi się z nimi porozumieć, włącznie z Tonim, po którym wszyscy spodziewali
się, że angielski zna, skoro jest czarnoskóry. Jakby się potem nad tym zastanowić,
wyraźnie widać, jak postrzegamy różnych ludzi przez pryzmat koloru ich skóry
czy pochodzenia, choć wcale nie oznacza to, że chcemy ich tym skrzywdzić. Ot,
spostrzeżenie socjologiczne.
Skoro już mówię o bohaterach, nie sposób nie wspomnieć o reszcie ekipy z
DanBam, czyli socjopatycznej Yi-seo, bardzo zdolnej, ale pozbawionej empatii
dziewczynie, która w ramach zdobycia serca szefa zostaje menadżerką baru i
przyczynia się do jego sukcesu, byłym gangsterze, Choi Seung-kwon, którego Saeroyi
poznał w więzieniu oraz Jang Geun-soo, młodszym synu prezesa Janggi, który
początkowo chce żyć w spokoju, ale w pewnym momencie zaczyna walczyć o swoje.
Zresztą sama postać prezesa jest też barwna, choć negatywna. Rządzi twardą
ręką, manipuluje ludźmi dla własnych zysków, ale jest w nim coś takiego, że nie
można go w pełni znienawidzić. Bo każdy człowiek ma historię, która stworzyła
go właśnie takim, jakim jest.
Nie mogę narzekać, po raz kolejny Netflix podsunął mi przyjemny serial z
niezłą grą aktorską, miłym dla ucha soundtrackiem, wykonany z dbałością o
detale i do którego pewnie kiedyś wrócę. Szesnaście odcinków tworzy zwartą,
zamkniętą historię o ludziach takich jak my, których każdego dnia możemy spotkać
w drodze do pracy. I w tym chyba tkwi cały urok tej produkcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz