Tytuł: Rurouni Kenshin; Rurouni
Kenshin: Kyoto taika-hen; Rurouni Kenshin: Densetsu no saigo-hen
Reżyseria: Keishi Otomo
Obsada: Takeru Sato, Emi Takei, Munetaka Aoki, Tatsuya
Fijiwara
Gatunek: film akcji, dramat
Premiera: 25.8.2012; 1.8.2014; 13.10.2014
Zmiana epoki to poważna, nieraz bardzo bolesna sprawa. Uczymy się o tym w
szkołach, ale trochę jakby nas to nie dotyczyło. Historia. A przecież zmiany
dzieją się na naszych oczach, choć pewnie dopiero za jakiś czas ktoś bardziej
uczony nazwie te lata kolejną epoką.
Nie inaczej jest w Japonii, choć ich epoki dzielą się inaczej niż nasze.
Jednak i tam są ludzie, dla których obecny porządek jest najlepszą formą życia
i tacy, którzy pragną zmian. A gdy żadna ze stron nie chce odpuścić, dochodzi
do krwawych starć, wręcz rzezi.
Kenshin Himura staje się tego częścią w bardzo młodym wieku, gdy dochodzi
do rewolucji w Japonii i schyłku panowania siogunatu. Doskonały szermierz
zabija w imię lepszej przyszłości, dla kolejnych pokoleń, stając się rzeźnikiem
i przerażającą legendą. Nadchodzą nowe czasy. Dziesięć lat później nosząc u
boku miecz z odwróconym ostrzem wędruje po Japonii, by pomagać innym. Mimo
szczytnego celu pozwala, aby przygniotły go wyrzuty sumienia, przysięga też już
nigdy nie zabijać. Jednak Japonia nie zapomniała, jak i nie zapomnieli ci,
którzy mają z Kenshinem niezakończone sprawy.
Nie czuję potrzeby rozdzielania recenzji na każdą z części trylogii nie
tylko ze względu na to, że obejrzałam ją hurtem. Nie będę się przecież powtarzać,
podmieniając jedynie część o treści fabularnej. Z pewnością będzie to gratka
dla osób, które lubią japońskie klimaty, ale też dobry film akcji o bohaterach,
którzy szukają swojego miejsca na ziemi, których w zachodniej kinematografii
bez liku.
Oprócz samej linii fabularnej warto pozwolić sobie na sycenie oczu obrazami
zmieniającej się Japonii, w których obok tradycyjnych yukat i drewnianych domów
pojawiają się zachodnie nowinki. Z jednej strony to wszystko ze sobą współgra,
z drugiej widać ten chaos zmieniającego się świata. Do tego nasycenie kolorów,
nastroju. Twórcy doskonale wiedzą, kiedy obraz należy przyciemnić, by zgadzał
się z klimatem walk i ciemnej przeszłości, nie zapominają o takich szczegółach,
jak plamy po upadkach na ubraniach. Rany też magicznie nie znikają po kilku
godzinach, lecz bohaterowie kontynuują walkę nie w pełni sił. Nie brakuje tu
też nutki fantastyki w postaci technik pozbawienia oddechu przeciwnika samym
spojrzeniem czy nieustannym trawieniem przez wysoką temperaturę, która w końcu
prowadzi do samozapłonu ciała. Nie jest to jednak tak nienaturalne dla filmu,
jak mogłoby się wydawać. Ot, dodaje spektakularności scenom akcji i
dramatyzmowi.
Również bohaterowie są tu bardzo ładnie skonstruowani. Kenshin pomimo
dość łagodnego charakteru, wydaje się wręcz gapą na pierwszy rzut oka, ma też
swoją mroczną stronę, a gniew popycha go do walki. Szuka ukojenia po swoich
dawnych czynach, nie potrafiąc się pogodzić z myślą, że nastanie nowej ery
potrzebowało tak wielu ofiar i krwi na jego rękach. Bardzo by chciał żyć
normalnie, choć wciąż ciągnie się za nim przeszłość. W pierwszym filmie ktoś
podaje się za niego, by popełniać swe zbrodnie, w kolejnych musi zmierzyć się
ze swoim następcą, którego nowy rząd próbował usunąć. Łatwo zobaczyć, kim dla
władz jest Kenshin – użyteczne narzędzie, które ma ich zawsze wyciągać z
tarapatów, chętne ręce, by się ubrudzić. Gdy Kenshin daje do zrozumienia, że
woli spędzać czas z dala od politycznej burzy, rządzący wskazują palcem na jego
bliskich, którym niejako biorą na zakładników, co jest dość smutne.
Kenshin nie walczy jednak sam. Kaoru, właścicielka niewielkiego dojo,
która ma problemy przez podszywającego się pod Himurę przestępcę, pozwala mu u
siebie zostać pomimo wiedzy o jego przeszłości. Daje mu szansę nie tylko na
normalność, ale i na ukojenie. To dość sympatyczna postać, choć jasno widać, że
niekiedy przedkłada chęci nad możliwości i wpakowuje się w kłopoty. Nie pozwala
jednak Kenshinowi upaść ponownie w ciemność.
Paczkę dopełniają Yahiko, uczeń Kaoru, Sanosuke, uliczny wojownik, który
zawsze szuka zwady, oraz Megumi, lekarka, która też się początkowo pogubiła,
ale z pomocą Kenshina i reszty może zacząć żyć normalnie. Nie sposób też
wspomnieć o Saito, obecnie oficerze policji w Tokio, który niegdyś walczył po
przeciwnej stronie niż Kenshin. Widać, że nie przepada on za Himurą, lecz kiedy
to konieczne, staje bez wahania po jego stronie w imię wartości, których obaj
bronią, choć każdy po swojemu.
Tu muszę też pochwalić aktorów za ich zaangażowanie w kreowaniu swoich
bohaterów. Żadne z nich nie jest sztywne czy nierzeczywiste, lecz doskonale
radzą sobie z emocjami i wydarzeniami, które przeżywają jako Kenshin i reszta.
Nie mam się do czego doczepić, bo bawiłam się świetnie, wkraczając w
świat rodzącej się nowej Japonii. Owszem, było mi przykro, że czasy samurajów
odchodzą, lecz obserwowanie, jak Kenshin odnajduje swoje miejsce, jak walczy o
to, w co wierzy, wypełniło mnie pozytywnymi emocjami. Dla fanów Japonii to
niemal obowiązkowy tytuł, ale w sumie każdemu mogę polecić tę trylogię, jeśli
szuka czegoś ciekawego na kolejne trzy wieczory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz