Tytuł: Małe Licho i lato z diabłem
Autor: Marta Kisiel
Seria (tom): Małe Licho (3)
Gatunek: literatura dziecięca, fantastyka
Wydawnictwo: Wilga
Data wydania: 2.9.2020
Pewnie dla nikogo nie jest
zaskoczeniem, że gdy tylko pojawia się nowa książka Marty Kisiel, to po nią sięgam.
I nieważne, do kogo jest kierowana jej treść, bo przy „Małym Lichu” bawię się równie
dobrze, co przy książkach nieco doroślejszych, chciałoby się rzec poważniejszych.
Trzecia książka o przygodach Bożka rozgrywa się w wakacje – idealny czas na letnie wariactwa i trochę szkoda, że wyjdzie ona dopiero na początku września, kiedy to dzieciom pozostaną wspomnienia szalonych przygód, o których mamy raczej nie powinny wiedzieć. Przynajmniej w to chciałabym wierzyć, bo wiem, że pewnie dla wielu dzieci wakacje upływają na innych, nieco bardziej technologicznych rozrywkach.
Dla mnie był to pewien powrót do
dzieciństwa i letnich szaleństw z rodzeństwem, przyjaciółmi i dziećmi, które
spotykało się jedynie w wakacje. Wakacje wyczekane od wielu miesięcy, z
planami, które w rzeczywistości pewnie zajęłyby dwanaście a nie tylko dwa miesiące,
nieco początkowo gorzkie po rozstaniu z klasowymi kolegami. I nawet jeśli teraz
jestem dorosła, bardzo łatwo było mi wczuć się w Bożka, który wraz z Lichem
odwiedza Odę i Bazyla, a te wszystkie emocje, które im towarzyszą przez całą powieść,
są mi dosyć bliskie.
Samo spotkanie małego anioła z
niewielkim czortem z wadą wymowy stanowiło pierwszą ekscytującą przygodę, skoro
są przedstawicielami dwóch odmiennych biegunów. Pamiętam przecież reakcję
Tsadkiela, dość zasadniczego w określaniu dobra i zła. Może dobrze, że tym razem
duży anioł pojawił się ledwo na chwilę wspomniany raczej przy okazji
planowanego remontu drugiej Lichotki. Licho z pewnością też miało wątpliwości,
czy powinno wchodzić z Bazylem w komitywę, jednak przeważyło jego prostolinijne
serce i słabość do słodyczy, by stali się towarzyszami letnich zabaw Bożka bez
odrobiny niechęci wobec siebie.
Nie wszystko idzie jednak jak po maśle,
bo o to w czasie wakacji u cioci Ody nie dość, że Bożek musi nauczyć się
jeździć na rowerze, do czego podchodzi jak pies do jeża, to jeszcze spotyka
swojego szkolnego wroga, Witka, który twardo chodzi po ziemi i nie wierzy w
żadne byty nadprzyrodzone. Chłopcy muszą spędzić w swoim towarzystwie dwa dni,
co żadnemu z nich nie jest na rękę. A to jest już doskonały pretekst do
przygody, która szybko wymyka się spod kontroli, gdy dorosłych nie ma w
pobliżu, za to o swoim istnieniu przypomina pewna dość niebezpieczna istotka.
Jak zwykle Marta Kisiel
oczarowuje słowem. To historia prosta, idealna dla dzieci, ale starsi też bawią
się przy niej świetnie. Jak zresztą nie kochać Licha i Bazyla? Każdy z nich
podbił już serca niejednego czytelnika, a teraz mamy ich razem w jednej
powieści. I nie sposób wybrać jednego z nich, bo rozbawiają i rozczulają tak
samo mocno. Wybuchy śmiechu są wręcz gwarantowane, choćby w momentach, kiedy
dochodzi do nas, co właśnie Bazyl powiedział. Nie brakuje też momentów
romantycznej grozy przypominającej o Szczęsnym, za którym wciąż trochę tęsknię,
a którego niejednokrotnie można dostrzec w Bożku.
Co tu dużo mówić, po prostu
zakochałam się w tej książce bez pamięci. Nie tylko wzbudza tęsknotę za własnym
dzieciństwem, ale też emocje Licha, które nie do końca potrafi odnaleźć się w
tym miejscu, gdzie wszystko się zaczęło, stają się naszymi emocjami. I aż ma
się ochotę wrócić do tego domu z gotycką wieżyczką, który tak wiele zmienił w
życiu pewnego pisarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz