środa, 22 maja 2019

"Cienie Nowego Orleanu" Macieja Lewandowskiego

Tytuł: Cienie Nowego Orleanu
Autor: Maciej Lewandowski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 27 lutego 2019

Nie należę do osób, które często sięgają po horrory. Zwykle nie sięgam po nie w ogóle, choć ktoś mógłby mi zarzucić, że to przecież też część fantastyki, bo często istoty występujące w horrorach są fantastycznymi bestiami. Nie zaprzeczę, lecz fanką maszkaronów nie jestem. Czemu jednak o tym piszę w recenzji kryminału? Ano dlatego, że powieść Macieja Lewandowskiego ma sporo z horroru, a nawet dokładniej rzecz ujmując, z mitologii Cthulhu. Taki mackowaty potworek, którego wyznawcy czczą rytualnymi orgiami i mordami.
W to wszystko zostaje wciągnięty porucznik John R. Legrasse, weteran wojenny i detektyw nowoorleańskiej policji, który w 1907 uczestniczył w akcji rozbicia sekty z bagien. Przeżyty tam koszmar i wojenne doświadczenia topi w alkoholu, chcąc zapomnieć i nigdy do tego nie wracać, ale ten pierwszy wraca do niego w czasie obławy na bandycką melinę, w której policja znajduje zmasakrowane zwłoki czarnoskórej dziewczyny. I wszystko zaczyna się od początku.
Lubię klimat tej książki. To taki stary kryminał z niejednoznacznymi bohaterami, gdzie sprawy załatwia się siłą, a ci „dobrzy” i „źli” często funkcjonują w symbiozie, bo inaczej zrobiłby się impas i nikt by nie wygrał. Do tego koloryt tamtych czasów i mieszkańców Nowego Orleanu. Autor bardzo się postarał i jestem z tego zadowolona, bo dzięki temu łatwo jest wczuć się z fabułę.
Ta też jest dość spójna, choć jej tempo może nie odpowiadać czytelnikom spragnionym akcji. Przy „Cieniach Nowego Orleanu” trzeba być cierpliwym, bo przez wiele czasu dostajemy tylko poszlaki, a autor wodzi nas za nos jak porucznika. Przy okazji wspomnę, że finał powieści też jest dość zaskakujący i się go nie spodziewałam. Widać, że Lewandowski wszystko sobie dokładnie przemyślał i wiedział, do czego chce doprowadzić. Powieść zostaje w głowie i chyba to jest największa pochwała dla autora, bo kto by chciał pisać książki, o których zaraz się zapomni?
Bohaterowie też zostali dopieszczeni. Pełni wad, bardzo ludzcy, popełniający błędy, do których potrafią się przyznać. Z drugiej strony można zapytać, czy w takim razie da się ich polubić? Osobiście mam dość ambiwalentny stosunek do głównego bohatera. Intryguje mnie, kibicowałam mu przez całą powieść, ale na liście ulubionych postaci się nie znajdzie. Pewien cień sympatii pojawił się wobec sierżanta Stuglika, choć to zapewne efekt tego, że był Polakiem. Nie jest to dziwne, Nowy Orlean pełny był cudzoziemców, a przemycenie przez autora odrobiny czegoś nam swojskiego jest dość sympatycznym zabiegiem. Natomiast druga strona barykady wzbudza niechęć i odrazę. Swoją drogą, że fanatycy z nich nieźli, zaś psychopaci już nie bardzo, a za tymi pierwszymi nigdy nie przepadałam.
Także styl autora jest bardzo prosty i przyjemny, a przypisy pomagają w zrozumieniu niejasnych rzeczy związanych z historią i kulturą Ameryki. Język bohaterów też do nich pasuje, do tego jest bardzo żywy. Odrobina ironii, przekleństwa, kiedy są konieczne, prostota. No i nie wyłapałam zbyt wielu błędów, co też jest zasługą zespołu redakcyjnego, a to należy docenić.
„Cienie Nowego Orleanu” to dobra powieść z pogranicza kryminału i horroru. Widać, że jest dopracowana, oddaje klimat miejsca i czasów, o których opowiada, z niejednoznacznymi bohaterami i zaskakującym finałem. Zostawia po sobie ślad w czytelniku i to czyni ją czymś godnym polecenia.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Uroboros

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz