I'm not strong enough to stay away
Can't run
from you
Cicha równina pod błękitem nieba
muskana wiatrem. Zupełnie pusta, jakby bez życia. I zgrzyt mieczy niosący się
jeszcze na wiele kilometrów. Śmiercionośny taniec dwóch ostrzy, które ani przez
moment nie zamierzały odpuścić. Bezlitośnie cięły powietrze, gdy przeciwnik po
raz kolejny umknął z wdziękiem przed poważną raną. Nie zniechęcało ich to jednak,
niestrudzenie parli do zwycięstwa, nie chcąc dać satysfakcji temu drugiemu.
Srebrny kosmyk włosów
nieśmiesznie opadł na ziemię ucięty perfekcyjnym cięciem. Zapatrzyli się na
niego zaskoczeni, przystanęli w ciszy, jakby zmieszani. Chwilę później dziewczyna
musiała pośpiesznie odskoczyć, gdy sztych Masamune powędrował w jej stronę. Nie
była wystarczająco szybka i ostrze prześlizgnęło się po jej policzku,
zostawiając krwawą linię. Skrzywiła się niezadowolona, w odpowiedzi posłał jej
lekko kpiący uśmiech, ten, który tak dobrze znała i który tak bardzo ją
drażnił.
Zaatakowała z nowymi siłami, co
przeciwnik przyjął ze stoickim spokojem pewny wyniku, który niezmiennie
osiągał.
Starli się znowu. Kolejne kroki,
ataki, kontry. Blok. Dziewczyna zacisnęła dłonie na rękojeści miecza tak mocno,
że pobielały jej kostki, nie cofnęła się jednak, patrząc przeciwnikowi w
zielone oczy. Używała do tego dużo więcej siły niż on. Nie spodziewał się
jednak, że tak obróci ostrze, że wytrąci mu lekko trzymaną rękojeść z dłoni.
Sama również pozbawiła się broni. Było to o tyle zuchwałe i ryzykowne, że nie
wykonał pierwszego ruchu.
Tyle jej wystarczyło, by
doskoczyć do porzuconej broni i wykorzystać otrzymaną od losu szansę. Starła
krew z policzka i podniosła miecz. Jego oczy podążyły za jej ostrzem, kiedy
przytknęła mu je do szyi, mówiąc:
– Nie ruszaj się.
– To ty się nie ruszaj, Yoru. –
Usłyszała za plecami, na których poczuła sztych rapiera.
– Genesis, dupku. Kto pozwolił ci
się wtrącać? – zapytała, zaciskając palce na rękojeści katany. – Już prawie go
miałam.
– Sephirotha? Przecież ewidentnie
daje ci fory.
Yoru wykrzywiła usta, widząc
lekki uśmiech na twarzy swego dotychczasowego przeciwnika. Oczywiście, jak
mogła się nie domyśleć, że Sephiroth ani przez chwilę nie brał jej na poważnie.
Czemu miałby? Nie była jak oni.
Wściekła głównie na siebie wbiła
katanę w podłoże, które na powrót stało się zwyczajną podłogą, gdy program
treningowy został wyłączony.
– Wiecznie mnie lekceważycie –
warknęła. – Cholerni SOLDIER 1st Class. Wielkie gwiazdki Shinry.
– Masz zbyt kruche kości, żeby
walczyć z tobą poważnie – odparł ze stoickim spokojem Sephiroth, co jeszcze
bardziej ją wkurzyło.
Czemu dla niego wszystko musi być
takie oczywiste? Jakby pozjadał wszystkie rozumy i na niczym mu nie zależało,
bo wszystko może zdobyć z palcem w nosie. Pan Doskonały się znalazł. Nie
znosiła tego u niego.
– Poza tym nie powinno cię tu być
– zauważył Genesis. – Znowu Turks cię wpuścili?
– Masz z tym jakiś problem? –
rzuciła butnie. – Sephiroth pozwolił mi zostać. O co ci chodzi? – zaperzyła
się, widząc jego znaczący uśmiech.
– O nic, zupełnie o nic.
– Nawet nie próbuj cytować tej
głupiej książki. – Weszła mu w słowo, gdy nabrał powietrza, żeby jeszcze coś
powiedzieć.
– Do LOVELESS’a musisz jeszcze
dorosnąć, Yoru – odparł głęboko urażony. – Dopiero wtedy docenisz jego kunszt.
Dziewczyna tylko prychnęła, jej
cierpliwość właśnie się skończyła. W złości odrzuciła do tyłu biały kucyk i
ruszyła do drzwi, obiecując sobie, że to ostatni raz, jak tu wraca.
W progu minęła Angeala, który ze
stoickim spokojem obserwował całą przepychankę.
– Nie wiem, jak z nimi wytrzymujesz
– rzuciła i zniknęła w korytarzu, nie chcąc znów słuchać ich kpin pod swoim
adresem.
I just run back to you
Like a moth I'm drawn
into your flame
Z nerwów zawijała biały kosmyk na
palcu. Nie powinna tu w ogóle dzisiaj znowu przychodzić i była na siebie
cholernie zła. Nie miała powodu, żeby wracać, a wiele, żeby grać obrażoną przez
następne dni, choć pewnie nawet ich to nie obejdzie. Czemu miałoby? I to
właśnie tak bardzo ją złościło w tym wszystkim. I to, że miała tak słabą wolę.
I... Powodów mogła wymieniać w nieskończoność, a wszystko sprowadzało się do
jednego.
– Co tutaj robisz, Yoru? –
Usłyszała spokojny głos, w którym nie było nawet cienia zdziwienia, że się
zjawiła.
Jakby to przewidział. A nawet
gorzej, jakby był pewny, że jeszcze dzisiaj Yoru tu wróci i natkną się na
siebie. Jak ta jego perfekcja ją wkurzała. Doprowadzał ją do szału.
– Zostawiłam katanę – odparła.
– Skąd pomysł, że jest u mnie? –
zapytał. – Powinnaś iść tam, gdzie ją zostawiłaś.
Yoru poczuła, że jej policzki
robią się czerwone. Znowu zrobiła z siebie idiotkę. Przeklęła siebie, a także
dosadność Sephirotha. Mógłby chociaż inaczej to sformułować, w ogóle nie liczył
się z odczuciami innych.
– Byłam – skłamała prędko. – Nie
znalazłam jej tam.
– Też nie wiem, gdzie jest
obecnie. Pomóc ci szukać?
Ta propozycja ją zaskoczyła. Nie
tego się spodziewała, choć to też mogła być jej wyobraźnia.
– Nie trzeba – odparła, na powrót
przybierając gniewną postawę sprzed kilku godzin.
– Nadal jesteś na nas zła?
– Jeśli twierdzisz, że nie mam
powodu, grubo się mylisz. To godzi w moją dumę. – Założyła ręce na piersi jakby
dla podkreślenia wagi swoich słów.
– Sądziłem, że najbardziej
ucierpiało na tym twoje ego – odparł, uśmiechając się pobłażliwie.
– Przestań ze mnie kpić, panie
idealny – oburzyła się. – Czemu ja na ciebie w ogóle tracę czas?
– Bo mnie lubisz – stwierdził,
jakby to było nazbyt oczywiste.
Chciała zaprzeczyć, już otwierała
usta, ale zamknęła je, uznając, że to bez sensu. Sephiroth miał rację, zawsze
miał cholerną rację. Mogła się złościć tak długo, jak chciała, ale to nie
zmieniało faktów. I to denerwowało ją jeszcze bardziej, bo nie potrafiła tego
zmienić.
Say my name, but it's not
the same
You look in my eyes,
I'm stripped of my pride
And my soul surrenders
and you bring my heart to its knees
Nawinęła na palec srebrny kosmyk,
podziwiając jego fakturę. Ta miękkość, delikatność nie pasowały do wojownika
jego pokroju. Nie tak je sobie wyobrażała, ale czy mogła oczekiwać czegoś
innego? Nie, nawet w tak błahej sprawie musiał mieć nad wszystkimi przewagę.
Nad nią, co naprawdę ją drażniło. A jednak nie potrafiła się odwrócić i po
prostu odejść, zająć się innymi sprawami.
Puściła kosmyk, gdy wbił w nią
zielone spojrzenie. Nie była pewna, co powinna o tym wszystkim myśleć.
– To niesprawiedliwe – mruknęła.
– Co takiego? – zapytał, kreśląc
palcem jakiś wzór na jej boku.
– To wszystko. Te różnice –
wyrzuciła z siebie, nie chcąc się przyznać do prawdziwego powodu swojego
niezadowolenia.
– Jestem SOLDIER, ty nie –
stwierdził.
– No właśnie. Za kogo ty mnie
masz, Sephiroth?
Spodziewała się, co usłyszy, więc
jego milczenie trochę ją zaniepokoiło. Podniosła się na łokciu, żeby spojrzeć
na niego z góry.
– Sephiroth, odpowiedz mi.
– Jesteś jak ćma – powiedział w
końcu.
Yoru roześmiała się wdzięcznie.
– To porównanie bardziej pasuje
do Genesisa – stwierdziła. – Pewnie znalazłby odpowiedzi cytat z LOVELESS’a.
– Uważasz, że nie jestem do tego
zdolny?
Opadła z powrotem na poduszkę z
uśmiechem na ustach.
– Trochę to do ciebie nie pasuje
– odparła. – Ale jeśli ja jestem ćmą, to ty jesteś płomieniem.
– Wiesz, co ogień robi z ćmami?
Spojrzała mu w oczy.
– Nie mam nic przeciwko, by to
twój ogień spalił mi skrzydła.
– I właśnie dlatego wiecznie
dostajesz fory, Yoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz