środa, 15 maja 2019

"Ćma" (Final Fantasy VII)



I'm not strong enough to stay away
Can't run from you

Cicha równina pod błękitem nieba muskana wiatrem. Zupełnie pusta, jakby bez życia. I zgrzyt mieczy niosący się jeszcze na wiele kilometrów. Śmiercionośny taniec dwóch ostrzy, które ani przez moment nie zamierzały odpuścić. Bezlitośnie cięły powietrze, gdy przeciwnik po raz kolejny umknął z wdziękiem przed poważną raną. Nie zniechęcało ich to jednak, niestrudzenie parli do zwycięstwa, nie chcąc dać satysfakcji temu drugiemu.
Srebrny kosmyk włosów nieśmiesznie opadł na ziemię ucięty perfekcyjnym cięciem. Zapatrzyli się na niego zaskoczeni, przystanęli w ciszy, jakby zmieszani. Chwilę później dziewczyna musiała pośpiesznie odskoczyć, gdy sztych Masamune powędrował w jej stronę. Nie była wystarczająco szybka i ostrze prześlizgnęło się po jej policzku, zostawiając krwawą linię. Skrzywiła się niezadowolona, w odpowiedzi posłał jej lekko kpiący uśmiech, ten, który tak dobrze znała i który tak bardzo ją drażnił.
Zaatakowała z nowymi siłami, co przeciwnik przyjął ze stoickim spokojem pewny wyniku, który niezmiennie osiągał.
Starli się znowu. Kolejne kroki, ataki, kontry. Blok. Dziewczyna zacisnęła dłonie na rękojeści miecza tak mocno, że pobielały jej kostki, nie cofnęła się jednak, patrząc przeciwnikowi w zielone oczy. Używała do tego dużo więcej siły niż on. Nie spodziewał się jednak, że tak obróci ostrze, że wytrąci mu lekko trzymaną rękojeść z dłoni. Sama również pozbawiła się broni. Było to o tyle zuchwałe i ryzykowne, że nie wykonał pierwszego ruchu.
Tyle jej wystarczyło, by doskoczyć do porzuconej broni i wykorzystać otrzymaną od losu szansę. Starła krew z policzka i podniosła miecz. Jego oczy podążyły za jej ostrzem, kiedy przytknęła mu je do szyi, mówiąc:
– Nie ruszaj się.
– To ty się nie ruszaj, Yoru. – Usłyszała za plecami, na których poczuła sztych rapiera.
– Genesis, dupku. Kto pozwolił ci się wtrącać? – zapytała, zaciskając palce na rękojeści katany. – Już prawie go miałam.
– Sephirotha? Przecież ewidentnie daje ci fory.
Yoru wykrzywiła usta, widząc lekki uśmiech na twarzy swego dotychczasowego przeciwnika. Oczywiście, jak mogła się nie domyśleć, że Sephiroth ani przez chwilę nie brał jej na poważnie. Czemu miałby? Nie była jak oni.
Wściekła głównie na siebie wbiła katanę w podłoże, które na powrót stało się zwyczajną podłogą, gdy program treningowy został wyłączony.
– Wiecznie mnie lekceważycie – warknęła. – Cholerni SOLDIER 1st Class. Wielkie gwiazdki Shinry.
– Masz zbyt kruche kości, żeby walczyć z tobą poważnie – odparł ze stoickim spokojem Sephiroth, co jeszcze bardziej ją wkurzyło.
Czemu dla niego wszystko musi być takie oczywiste? Jakby pozjadał wszystkie rozumy i na niczym mu nie zależało, bo wszystko może zdobyć z palcem w nosie. Pan Doskonały się znalazł. Nie znosiła tego u niego.
– Poza tym nie powinno cię tu być – zauważył Genesis. – Znowu Turks cię wpuścili?
– Masz z tym jakiś problem? – rzuciła butnie. – Sephiroth pozwolił mi zostać. O co ci chodzi? – zaperzyła się, widząc jego znaczący uśmiech.
– O nic, zupełnie o nic.
– Nawet nie próbuj cytować tej głupiej książki. – Weszła mu w słowo, gdy nabrał powietrza, żeby jeszcze coś powiedzieć.
– Do LOVELESS’a musisz jeszcze dorosnąć, Yoru – odparł głęboko urażony. – Dopiero wtedy docenisz jego kunszt.
Dziewczyna tylko prychnęła, jej cierpliwość właśnie się skończyła. W złości odrzuciła do tyłu biały kucyk i ruszyła do drzwi, obiecując sobie, że to ostatni raz, jak tu wraca.
W progu minęła Angeala, który ze stoickim spokojem obserwował całą przepychankę.
– Nie wiem, jak z nimi wytrzymujesz – rzuciła i zniknęła w korytarzu, nie chcąc znów słuchać ich kpin pod swoim adresem.

I just run back to you
Like a moth I'm drawn into your flame

Z nerwów zawijała biały kosmyk na palcu. Nie powinna tu w ogóle dzisiaj znowu przychodzić i była na siebie cholernie zła. Nie miała powodu, żeby wracać, a wiele, żeby grać obrażoną przez następne dni, choć pewnie nawet ich to nie obejdzie. Czemu miałoby? I to właśnie tak bardzo ją złościło w tym wszystkim. I to, że miała tak słabą wolę. I... Powodów mogła wymieniać w nieskończoność, a wszystko sprowadzało się do jednego.
– Co tutaj robisz, Yoru? – Usłyszała spokojny głos, w którym nie było nawet cienia zdziwienia, że się zjawiła.
Jakby to przewidział. A nawet gorzej, jakby był pewny, że jeszcze dzisiaj Yoru tu wróci i natkną się na siebie. Jak ta jego perfekcja ją wkurzała. Doprowadzał ją do szału.
– Zostawiłam katanę – odparła.
– Skąd pomysł, że jest u mnie? – zapytał. – Powinnaś iść tam, gdzie ją zostawiłaś.
Yoru poczuła, że jej policzki robią się czerwone. Znowu zrobiła z siebie idiotkę. Przeklęła siebie, a także dosadność Sephirotha. Mógłby chociaż inaczej to sformułować, w ogóle nie liczył się z odczuciami innych.
– Byłam – skłamała prędko. – Nie znalazłam jej tam.
– Też nie wiem, gdzie jest obecnie. Pomóc ci szukać?
Ta propozycja ją zaskoczyła. Nie tego się spodziewała, choć to też mogła być jej wyobraźnia.
– Nie trzeba – odparła, na powrót przybierając gniewną postawę sprzed kilku godzin.
– Nadal jesteś na nas zła?
– Jeśli twierdzisz, że nie mam powodu, grubo się mylisz. To godzi w moją dumę. – Założyła ręce na piersi jakby dla podkreślenia wagi swoich słów.
– Sądziłem, że najbardziej ucierpiało na tym twoje ego – odparł, uśmiechając się pobłażliwie.
– Przestań ze mnie kpić, panie idealny – oburzyła się. – Czemu ja na ciebie w ogóle tracę czas?
– Bo mnie lubisz – stwierdził, jakby to było nazbyt oczywiste.
Chciała zaprzeczyć, już otwierała usta, ale zamknęła je, uznając, że to bez sensu. Sephiroth miał rację, zawsze miał cholerną rację. Mogła się złościć tak długo, jak chciała, ale to nie zmieniało faktów. I to denerwowało ją jeszcze bardziej, bo nie potrafiła tego zmienić.

Say my name, but it's not the same
You look in my eyes, I'm stripped of my pride
And my soul surrenders and you bring my heart to its knees

Nawinęła na palec srebrny kosmyk, podziwiając jego fakturę. Ta miękkość, delikatność nie pasowały do wojownika jego pokroju. Nie tak je sobie wyobrażała, ale czy mogła oczekiwać czegoś innego? Nie, nawet w tak błahej sprawie musiał mieć nad wszystkimi przewagę. Nad nią, co naprawdę ją drażniło. A jednak nie potrafiła się odwrócić i po prostu odejść, zająć się innymi sprawami.
Puściła kosmyk, gdy wbił w nią zielone spojrzenie. Nie była pewna, co powinna o tym wszystkim myśleć.
– To niesprawiedliwe – mruknęła.
– Co takiego? – zapytał, kreśląc palcem jakiś wzór na jej boku.
– To wszystko. Te różnice – wyrzuciła z siebie, nie chcąc się przyznać do prawdziwego powodu swojego niezadowolenia.
– Jestem SOLDIER, ty nie – stwierdził.
– No właśnie. Za kogo ty mnie masz, Sephiroth?
Spodziewała się, co usłyszy, więc jego milczenie trochę ją zaniepokoiło. Podniosła się na łokciu, żeby spojrzeć na niego z góry.
– Sephiroth, odpowiedz mi.
– Jesteś jak ćma – powiedział w końcu.
Yoru roześmiała się wdzięcznie.
– To porównanie bardziej pasuje do Genesisa – stwierdziła. – Pewnie znalazłby odpowiedzi cytat z LOVELESS’a.
– Uważasz, że nie jestem do tego zdolny?
Opadła z powrotem na poduszkę z uśmiechem na ustach.
– Trochę to do ciebie nie pasuje – odparła. – Ale jeśli ja jestem ćmą, to ty jesteś płomieniem.
– Wiesz, co ogień robi z ćmami?
Spojrzała mu w oczy.
– Nie mam nic przeciwko, by to twój ogień spalił mi skrzydła.
– I właśnie dlatego wiecznie dostajesz fory, Yoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz