sobota, 14 września 2019

"Jezioro Cieni" Marii Zdybskiej


Tytuł: Jezioro Cieni
Autor: Maria Zdybska
Seria (tom): Krucze serce (2)
Gatunek: fantasy
Wydawnictwo: Inanna
Data wydania: 30 kwietnia 2019

Nie zawsze łatwo jest zacząć recenzję, choć na książkę czekało się od miesięcy, a nawet czasami od lat. Tak jest trochę z „Jeziorem Cieni”, którego nie mogłam się doczekać, a gdy przyszło mi napisać coś o niej, zamarłam z palcami nad klawiaturą. Pamiętam, co mnie urzekło w pierwszym tomie – wykreowany świat, w którym magia i magiczne istoty są – pomimo niechęci niektórych bohaterów – na porządku dziennym, odrobina pirackiego świata, który był mi dość bliski w tamtym czasie, nieco przez palce patrzyłam na dziecinną, naiwną Lirr i nie pozwoliłam do końca zirytować się intrygującemu Raidenowi.
Dziś jest jednak inaczej. Może gdybym teraz przeczytała „Wyspę Mgieł”, byłabym bardziej surowa, bo dla drugiego tomu jestem. Przyznaję to otwarcie, bo też żarty się skończyły i czas ruszyć z opowieścią dalej, by utrzymać zainteresowanie czytelnika. I Maria Zdybska o tym doskonale wie. „Jezioro Cieni” to w połowie powieść podróży, ruchu i świata, który przemierzają główni bohaterowie w swej ucieczce przed żądną władzy księżną Maeve. I podoba mi się ten świat, i chcę go poznać bardziej, ale akcja pędzi. Nie jest może jakoś bardzo żywiołowa, ale przeskakuje – tu są jeszcze na wybrzeżu, tu uciekają z przydrożnej karczmy, tu Pawi Pałac, tu pustkowie. Trochę brakuje mi w tym wszystkim głębi, płynności i dynamizmu. Nie, żeby nie być niesprawiedliwą, to ostatnie się pojawia, ale powieść bardzo skacze pomiędzy akcją a kąśliwymi dialogami pomiędzy Lirr i Raidenem.
Tych za to jest tak dużo, że w pewnym momencie miałam ich oboje dosyć. Ren znajdzie w każdym słowie okazję, żeby podjudzić towarzyszkę do kłótni, a Lirr nie potrafi odpuścić czy na tyle dopiec magowi, żeby zamilknął na odpowiednio długi czas. Zresztą mam wrażenie, że niemal całe „Jezioro Cieni” jest napisane tylko po to, by ta dwójka mogła się kłócić. Przy tym na Lirr nie mogę już spoglądać pobłażliwie jak w pierwszym tomie na zakochaną trzpiotkę, bo po doświadczeniach z Ysborga powinna trochę dorosnąć. Owszem, szuka, próbuje, ale wciąż nie potrafi wziąć się za siebie. Do tego niemal non stop poprawia zmierzwione włosy. Jasne, zadbanie o siebie w podróży nie jest proste, ale może dajmy już spokój tym włosom?
O Raidenie zdania nie zmieniłam, choć zaczęłam mu trochę współczuć i nieco bardziej rozumiem, skąd jego zgorzknienie światem. Chociaż mogłam spodziewać się podobnej historii, rzadko kiedy ktoś taki jest, bo po prostu jest.
Z nowych bohaterów polubiłam Mikko, członka Pawiego Pałacu. Wesoły, troskliwy przyjaciel, który równie dobrze irytuje, jak i podnosi na duchu. Mikko to strzał w dziesiątkę, bo właśnie tego elementu brakowało mi na początku podróży głównych bohaterów. Zresztą Mikko ma nieco więcej zalet niż tylko doskonały humor niemal w każdej sytuacji i spostrzegawcze oko do romansów, ale tego już nie zdradzę.
Byłabym prawdziwą zołzą, gdybym nie wspomniała o pobycie Lirr i Raidena w Kręgu. To jeszcze nie było mistrzostwo świata w knuciu i kończeniu kolejnego tomu, ale trzymało w napięciu. Scena pojedynku była naprawdę świetnie napisana i tu nie mam się, do czego doczepić. Zresztą sam koniec pozostawia niedosyt i pytania o wiele rzeczy.
Napisanie drugiego tomu zawsze jest trudniejsze. Oczekiwania, nadzieje, obawy – to wszystko może wiele zmienić w odbiorze kolejnej części przygód bohaterów, których już poznaliśmy. „Jezioro Cieni” nie jest doskonałe, ale widać pewne zmiany w stosunku do pierwszego tomu serii. Maria Zdybska rozwija swoje uniwersum, poprawia warsztat i nie spoczywa na laurach, zresztą doskonale wie, co zrobić, żeby nie dać czytelnikom możliwości ucieczki przed trzecim tomem. Zagranie stare jak świat, ale pomimo lekkiej niechęci do Lirr dałam się złapać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz