Tytuł: Jezioro Cieni
Autor: Maria
Zdybska
Seria (tom): Krucze
serce (2)
Gatunek: fantasy
Wydawnictwo: Inanna
Data wydania: 30
kwietnia 2019
Nie zawsze łatwo jest zacząć
recenzję, choć na książkę czekało się od miesięcy, a nawet czasami od lat. Tak
jest trochę z „Jeziorem Cieni”, którego nie mogłam się doczekać, a gdy przyszło
mi napisać coś o niej, zamarłam z palcami nad klawiaturą. Pamiętam, co mnie
urzekło w pierwszym tomie – wykreowany świat, w którym magia i magiczne istoty
są – pomimo niechęci niektórych bohaterów – na porządku dziennym, odrobina
pirackiego świata, który był mi dość bliski w tamtym czasie, nieco przez palce
patrzyłam na dziecinną, naiwną Lirr i nie pozwoliłam do końca zirytować się
intrygującemu Raidenowi.
Dziś jest jednak inaczej. Może
gdybym teraz przeczytała „Wyspę Mgieł”, byłabym bardziej surowa, bo dla
drugiego tomu jestem. Przyznaję to otwarcie, bo też żarty się skończyły i czas
ruszyć z opowieścią dalej, by utrzymać zainteresowanie czytelnika. I Maria
Zdybska o tym doskonale wie. „Jezioro Cieni” to w połowie powieść podróży,
ruchu i świata, który przemierzają główni bohaterowie w swej ucieczce przed
żądną władzy księżną Maeve. I podoba mi się ten świat, i chcę go poznać
bardziej, ale akcja pędzi. Nie jest może jakoś bardzo żywiołowa, ale
przeskakuje – tu są jeszcze na wybrzeżu, tu uciekają z przydrożnej karczmy, tu
Pawi Pałac, tu pustkowie. Trochę brakuje mi w tym wszystkim głębi, płynności i
dynamizmu. Nie, żeby nie być niesprawiedliwą, to ostatnie się pojawia, ale
powieść bardzo skacze pomiędzy akcją a kąśliwymi dialogami pomiędzy Lirr i
Raidenem.
Tych za to jest tak dużo, że w
pewnym momencie miałam ich oboje dosyć. Ren znajdzie w każdym słowie okazję,
żeby podjudzić towarzyszkę do kłótni, a Lirr nie potrafi odpuścić czy na tyle
dopiec magowi, żeby zamilknął na odpowiednio długi czas. Zresztą mam wrażenie,
że niemal całe „Jezioro Cieni” jest napisane tylko po to, by ta dwójka mogła
się kłócić. Przy tym na Lirr nie mogę już spoglądać pobłażliwie jak w pierwszym
tomie na zakochaną trzpiotkę, bo po doświadczeniach z Ysborga powinna trochę
dorosnąć. Owszem, szuka, próbuje, ale wciąż nie potrafi wziąć się za siebie. Do
tego niemal non stop poprawia zmierzwione włosy. Jasne, zadbanie o siebie w
podróży nie jest proste, ale może dajmy już spokój tym włosom?
O Raidenie zdania nie zmieniłam,
choć zaczęłam mu trochę współczuć i nieco bardziej rozumiem, skąd jego
zgorzknienie światem. Chociaż mogłam spodziewać się podobnej historii, rzadko
kiedy ktoś taki jest, bo po prostu jest.
Z nowych bohaterów polubiłam
Mikko, członka Pawiego Pałacu. Wesoły, troskliwy przyjaciel, który równie
dobrze irytuje, jak i podnosi na duchu. Mikko to strzał w dziesiątkę, bo
właśnie tego elementu brakowało mi na początku podróży głównych bohaterów.
Zresztą Mikko ma nieco więcej zalet niż tylko doskonały humor niemal w każdej
sytuacji i spostrzegawcze oko do romansów, ale tego już nie zdradzę.
Byłabym prawdziwą zołzą, gdybym
nie wspomniała o pobycie Lirr i Raidena w Kręgu. To jeszcze nie było
mistrzostwo świata w knuciu i kończeniu kolejnego tomu, ale trzymało w
napięciu. Scena pojedynku była naprawdę świetnie napisana i tu nie mam się, do
czego doczepić. Zresztą sam koniec pozostawia niedosyt i pytania o wiele
rzeczy.
Napisanie drugiego tomu zawsze
jest trudniejsze. Oczekiwania, nadzieje, obawy – to wszystko może wiele zmienić
w odbiorze kolejnej części przygód bohaterów, których już poznaliśmy. „Jezioro
Cieni” nie jest doskonałe, ale widać pewne zmiany w stosunku do pierwszego tomu
serii. Maria Zdybska rozwija swoje uniwersum, poprawia warsztat i nie spoczywa
na laurach, zresztą doskonale wie, co zrobić, żeby nie dać czytelnikom
możliwości ucieczki przed trzecim tomem. Zagranie stare jak świat, ale pomimo
lekkiej niechęci do Lirr dałam się złapać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz