Popołudnie zdawało się dość
spokojne jak na miasto bezprawia i rozpusty, jakim było Ergastulum. W budynku,
który trudno było nazwać nowym, wiele ścian zostało zburzonych, więc piętro
traktowano jako jedno pomieszczenie oddzielone tylko od klatki schodowej. Co
prawda taki układ był nieco niebezpieczny, ale mieszkańcy mieli na to swoje
sposoby.
Huk dobiegający z okolic wejścia
oderwał na moment wszystkich od ich zajęć. Najwyraźniej ktoś wpadł w pułapkę
zastawioną przez najmłodszych mieszkańców: jasnowłosego Simona i czarnowłosego
Chrisa, którzy wiecznie trzymali się razem. Ten pierwszy pobiegł sprawdzić, co
się stało. Reszta przyjęła to z większym spokojem, choć każdy z nich ukradkiem
sprawił, czy ma broń w zasięgu ręki.
– Chris, zabiliśmy jakiegoś
faceta! – zawołał Simon.
Brunet upił łyk kawy z
obtłuczonego kubka zupełnie niewzruszony spanikowanymi słowami przyjaciela.
– Siedem miliardów ludzi na
świecie, a ty panikujesz, bo zabiliśmy jednego faceta. I to normalsa –
prychnął. – Żaden Zmrok nie dałby się na to nabrać.
W przeciwieństwie do Simona
zdawał sobie sprawę, że taka pułapka jest raczej dzwonkiem ostrzegawczym dla
mieszkańców, że mają intruza, niż faktycznym zagrożeniem. Zmroki, ludzie o
wytrzymalszych organizmach i wyjątkowych umiejętnościach zabijania, z pewnością
wyszliby z takiej konfrontacji bez jednej rysy.
– Ale, Chris...
– Siedem. Miliardów. Ludzi –
powtórzył, akcentując każde słowo. – Przestań marudzić i pij swoją kawę, póki
jest ciepła.
– A jak normalsi będą mieć z tym
problem? Jak wymyślą, że to przeciwko Trzem Prawom i będą chcieli się mścić za
swojego?
Z parapetu zeskoczyła kobieta
ubrana w podarte bojówki i przylegający do ciała, czarny top. Czarno-fioletowe włosy
przyozdobione miała kruczymi piórami, spojrzenie granatowych oczu znudzone.
Dotąd tylko przysłuchiwała się wymianie zdań pomiędzy chłopcami, ale teraz
dołączyła do Simona lekkim krokiem pomimo ciężkich buciorów. Westchnęła ciężko,
rozpoznając popielate włosy mężczyzny, który wpadł w pułapkę i leżał twarzą do
podłogi, nie ruszając się.
Kopniakiem odwróciła ciało na
plecy, na cięciwę łuku włożyła strzałę, którą dotąd trzymała w dłoni.
– Skończ udawać umarlaka,
jednooki paniczyku, bo odstrzelę ci jaja i przestaniesz robić za boskiego
żigolo – zagroziła.
Pojedyncze oko otworzyło się, a
jego właściciel szybko usiadł po turecku, uśmiechając się nieco zakłopotany. A
przynajmniej dobrze udawał.
– Jesteś oziębłą kobietą, Liluś –
powiedział śpiewnie.
– Dla ciebie „pani Lintu”,
Woricku Arcangelo – prychnęła. – Gdzie twój obronny kundel?
– Nick ma dzisiaj inną robotę.
Stęskniłaś się za nim, a za mną nie?
Posłała mu lodowate spojrzenie
mówiące wprost, że ma go za durnia. Nie znosiła Specjalistów, odkąd tylko ich
poznała. Swoją drogą, że ten opętaniec Brown rzucił się na nią bez uprzedzenia,
Worick jednak wkurzał ją dużo bardziej. Co prawda nie miała dowodów, ale
podejrzewała, że to właśnie on wsypał ją przed Uranosem Corsicą, z czego ledwo
się wykaraskała. Czekała tylko na dobry moment, żeby zrobić z nim porządek.
– Naprawdę ranisz moje uczucia –
dodał. – Najpierw pułapka w drzwiach, potem do mnie celujesz, a teraz jeszcze
to chłodne spojrzenie. A przyszedłem tylko w interesach.
– Wypierdalaj – odparła, ściągając
strzałę z cięciwy.
– Jeszcze nic nie powiedziałem.
– Nie zamierzam tego słuchać.
Spierdalaj, bo cię sama wyrzucę.
Zmarszczyła nos, wyczuwając obecność
obcego Zmroka w pobliżu, chociaż dla niej ta woń była dość znajoma. A nie miał
być gdzie indziej?
– Jeszcze jego tu brakowało –
prychnęła. – Nie wytresowałeś tego kundla.
– Lintu, możesz mnie posłuchać
przez chwilę?
– Nie mam wspólnych interesów ze
Specjalistami – odpowiedziała. – I nie mam ochoty się z wami użerać, więc stąd
spierdalasz.
Złapała Woricka za koszulę i
przeciągnęła przez całe pomieszczenie w stronę okna. Gdyby nie była Zmrokiem,
nie dałaby sobie z tym rady, Arcangelo jednak swoje ważył, więc były jeszcze
jakieś korzyści ze spuścizny krwi.
– Lintu, co ty robisz? Nie
wygłupiaj się. – Worickowi przestało być do śmiechu.
– Brown jest tak wiernym psem, że
cię złapie. – Wyszczerzyła zęby. – A jest już pod budynkiem. Brown, aport! –
krzyknęła.
Nim Worick zdążył się o coś
zaprzeć, wypchnęła go przez okno. Chwilę później usłyszała uderzenie ciała o
beton. Wychyliła się lekko. Arcangelo leżał u stóp swojego partnera, który
przyglądał mu się ze zdumieniem.
– Ups, zapomniałam, że Brown jest
głuchy jak pień. – Zaśmiała się. – Dobrze, że to pierwsze piętro.
Zupełnie nie przejęła się
ogłupiałymi minami chłopców, którzy w ciszy obserwowali całe zajście.
Wiedzieli, że Lintu jest niebezpieczna – w końcu ranga B/3 to już nie przelewki
– ale pierwszy raz widzieli, żeby zachowywała się tak agresywnie wobec
kogokolwiek, a jednocześnie była tak złośliwa.
– Ups.
Cofnęła się, chwilę później na
parapecie zjawił się Brown. Najwyraźniej nie spodobało mu się rzucanie jego
partnerem, bo szczerzył zęby, węsząc walkę. Nic to, że teren nie był do tego
stworzony.
Nick zamigał coś, na co Lintu
prychnęła.
– Wiesz, że cię nie rozumiem,
Brown. Ty za to czytasz z ust, więc skup się. Zabieraj swojego paniczyka i
spierdalaj stąd. Nie mam ochoty patrzeć na wasze gęby.
W odpowiedzi Nikolas tylko
bardziej się uśmiechnął i rzucił na kobietę, która zablokowała cios łukiem. Od
razu wyprowadziła kopniaka, lecz bez większych efektów. Musiała więc odskoczyć
przed atakiem mężczyzny, bo to mogłoby się źle skończyć. Z wojskowego buciora
wyciągnęła nóż i rzuciła nim w przeciwnika, który bez problemu się uchylił.
– Nosz kurwa, Brown, weź se na
wstrzymanie – warknęła.
Brak ścian w tym przypadku
działał na jego korzyść, bo mógł bez opamiętania machać kataną, nie dając jej
ani chwili, by napiąć łuk. Nie dość, że miała niższą rangę, to bez Celebrera,
leku, który Zmroki musiały regularnie przyjmować, nie miała z nim najmniejszych
szans. Nie miała ochoty uciekać się do tego świństwa tylko z powodu
Specjalistów. Pozostało jej unikanie ataków tak długo aż go zmęczy albo się
znudzi. Mogła też wciągnąć go w jedną z pułapek Simona i Chrisa, może zadziała
na tego psychola.
W międzyczasie Worickowi udało
się dostać z powrotem do środka – chłopcy go przywlekli. Nie połamał sobie
żadnych ważnych kości, ale upadek z pierwszego piętra mocno go poobijał.
Lintu dostrzegła Arcangelo kątem
oka i podjęła błyskawiczną decyzję. Cofnęła się w stronę normalsa i zasłoniła
nim przed ciosem. Brown w ostatniej chwili zatrzymał katanę.
– Lintuś, to było niebezpieczne.
– To trzymaj go na smyczy. A ty
przestań machać łapami, Brown.
– Nieźle wyglądasz jak na kogoś,
kto nie pachnie jak Zmierzch – przetłumaczył Worick. – Gdy widzieliśmy się
ostatnio, odmawiałaś przyjmowania Celebrera, a minęło już trochę czasu.
– Doktorek przygotował to
świństwo tak, że nie cuchnie. To po co tu przyszliście?
– Teraz chcesz słuchać? – zapytał
Worick.
– Bo zapewne się nie odczepicie –
prychnęła. – I tak moja odpowiedź brzmi „nie”, ale postrzęp sobie język, skoro
twój kundel nie może.
Worick westchnął. Chyba tylko
cudem niczego nie złamał po upadku z pierwszego piętra, ale był dość poobijany.
Jednak źle się do tego zabrał. Sądził, że Lintu będzie bardziej skora do
rozmów, jeśli przyjdzie sam. Że też Zaćmieni zawsze muszą sprawiać tyle
kłopotów.
– Przysłał nas Luca Cristiano.
Chce cię zatrudnić.
– Odpada. Doskonale wiesz, że nie
będę już nikomu służyć. Możesz mu to powtórzyć. Poza tym Gildia nie przysłała
mu Zmroków do ochrony?
– Nie możesz wykazać odrobiny
entuzjazmu? – zapytał Worick. – Nie zapytasz nawet o warunki?
– Znasz moje zdanie na ten temat,
jednooki paniczyku. Zabieraj swojego kundla i spieprzaj do domu.
– Przemyśl to, Liluś. Jeśli nie
Cristiano, Gildia zacznie o ciebie zabiegać. W końcu jesteś Krukiem.
Odprawiła go gestem i wróciła na
parapet, na którym siedziała przed przybyciem Specjalistów. Wiedziała, że przed
przeszłością nie ucieknie, a Czterech Ojców Ergastulum pilnie przygląda się
Zmrokom o wysokich rangach. Może czasy się zmieniły, ale nie podejście ludzi.
Mogła zapomnieć o normalnym życiu.
Może właśnie dlatego dwa dni
później zjawiła się w „Bastardzie”, burdelu prowadzonym przez rodzinę
Cristiano. Najwyraźniej Luca czekał na nią, bo od razu zaprowadzono ją przed
oblicze jednego z Czterech Ojców.
– Specjaliści mówili, że
odrzucasz ofertę.
– Pomyślałam, że jeśli powiem to
osobiście, definitywnie zakończymy tę sprawę. – Uśmiechnęła się. – Teraz jestem
wolnym Krukiem.
Po chwili skrzywiła się i
rozejrzała. Jej uwagę przykuł mężczyzna w jej wieku o ciemnych włosach i
błękitnych oczach. Na twarzy miał dość paskudną, wąską bliznę ciągnącą się
przez prawy policzek.
– Don Luca, z całym szacunkiem,
ale trzymanie tu Łowcy jest dość nieśmiesznym żartem – stwierdziła chłodno.
Dłoń sama powędrowała do łuku.
Łowcy byli naturalnymi wrogami Zmroków, więc instynkt Lintu podpowiadał jej,
żeby pozbyć się mężczyzny, nim on zrobi to samo z nią.
– Spokojnie. Marco stoi po naszej
stronie i jest cennym członkiem rodziny Cristiano – odparł Luca. – Nie ma
powodu, aby go atakować.
Lintu uniosła brew. Nie wierzyła
w to, choć widok Łowcy i Zmroka obok siebie był dość niezwykły. Tego drugiego
kojarzyła mętnie jako członka Gildii.
– Nie ma powodu, abyśmy
kontynuowali tę rozmowę, Don Luca.
– Liczyłem, że zostaniesz
ochroniarzem mojej córeczki.
– Jesteśmy wystarczającą ochroną
dla panienki – odezwał się Zmrok. – Nie widzę powodu, by zatrudniać kogoś
jeszcze.
– Galahad, wsparcie kogoś pokroju
Kruka z pewnością będzie przydatne.
– To jest ten Kruk? – zapytał
Marco. – Sądziłem, że to mężczyzna.
Lintu uśmiechnęła się kpiąco.
Przynajmniej częściowo udało jej się ukryć swoją prawdziwą tożsamość.
– Jakiś problem, panie Łowco? Też
nie rozumiem, po co ja, skoro panienkę Cristiano chronią Łowca i Zmrok z Gildii
o wyższej ode mnie randze. Chyba że mam być dekoracją, a to godzi w moją dumę.
Kątem oka dostrzegła, jak drzwi
się uchylają i do pomieszczenia wchodzi dziewczynka z niezadowoloną miną. Już
na pierwszy rzut oka było widać podobieństwo pomiędzy nią a Lucą, więc od razu
zrozumiała, że to Loretta. Uśmiechnęła się, słysząc, jak obrażonym tonem
wyrzuca swoim ochroniarzom, że nadal są tu, zamiast spełnić daną jej obietnicę.
Spojrzała na Marco, rzucają mu
tym samym wyzwanie. Chwilę później uzbrojona w nóż ruszyła na dziewczynkę.
Reakcja ludzi Cristiano była natychmiastowa. Na gardle Lintu zacisnęła się
żyłka, którą ex-Łowca był w stanie obciąć kobiecie głowę, Galahad zablokował
jej ruchy.
– To było bardzo głupie –
stwierdził Marco.
– Chciałam was tylko przetestować
– odparła z uśmiechem.
– I już wiesz, że nie masz szans.
– Naprawdę?
– Marco – odezwała się Loretta
nieco drżącym głosem wpatrzona w grot strzały oddalony od jej twarzy zaledwie o
centymetr.
Tej prostej sztuczki się nie
spodziewali, skoro Lintu miała nóż w ręce. Nie zauważyli w rękawie bluzy
ukrytej strzały i gdyby kobieta chciała skrzywdzić następczynię, zrobiłaby to.
– Może już wystarczy tych
popisów? – odezwał się Luca. – Teraz znacie swoje możliwości.
Strzała zniknęła w rękawie, a
Lintu została uwolniona. Spojrzała najpierw na Lucę, potem na Lorettę.
– Don Luca, zmieniłam zdanie, ale
mam warunek. Odejdę, gdy uznam, że się tu nudzę.
– Jeśli taka będzie twoja wola.
Lintu kucnęła przed Lorettą,
która obserwowała ją hardym spojrzeniem. Może i dziewczynka się przestraszyła,
ale nie pokazywała tego aż tak po sobie.
– Panienko, to będzie zaszczyt
opiekować się panienką. Proszę wybaczyć moje nieco nieuprzejme zachowanie
sprzed chwili.
– Żeby to był ostatni raz –
powiedziała młoda Cristiano.
– Oczywiście.
Dopiero wtedy Loretta się
uśmiechnęła. Luca też był zadowolony z osiągniętego celu.
– Lintu, jeszcze jedna sprawa –
powiedział. – „Bastard” to nie byle jakie miejsce, a rodzina Cristiano nie jest
podrzędnym gangiem, więc chciałbym, abyś godnie reprezentowała nowe stanowisko.
Chyba konieczne będą zakupy.
Lintu zaśmiała się.
– Don Luca, wiesz, jak dogodzić
kobiecie – stwierdziła. – Na zakupy jestem chętna zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz