niedziela, 22 września 2019

"Łzy Mai" Martyny Raduchowskiej


Tytuł: Łzy Mari
Autor: Martyna Raduchowska
Seria (tom): Czarne Światła (1)
Gatunek: science fiction, kryminał, cyberpunk
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 4 lipca 2018

Nie jestem fanką robotów. Może to zabawne, ale technologia mnie w pewnym stopniu przeraża, więc wizje świata, w którym wystarczy obraz siatkówki oka czy odcisk linii papilarnych, żeby mieć dostęp do swoich prywatnych czy też firmowych spraw, mnie nie bawią. Nie ukrywam przy tym, że jestem dzieckiem lat dziewięćdziesiątych wychowanym na Robocopie, Terminatorze, Piątym Elemencie i Obcym. Może stąd moja niechęć do tych światów. A jednak czasami zdarza mi się sięgnąć po pozycję, w której roi się od technologii, a świat zdaje się być utopią. Tak, antyutopie też nie są moim konikiem. Ma to znamiona masochizmu, ale czasami warto wyjść ze swojej strefy komfortu. Tak mawiają. Ale koniec dywagacji, czas na „Łzy Mai”.
Porucznik Jared Quin w czasie dość niespodziewanej akcji niemal traci życie, po czym zostaje naszpikowany technologią i na wiele miesięcy zapada w sen. Nigdy nie był fanem przerabiania ludzi na roboty, a teraz jeszcze dochodzi jeden bolesny fakt – zdrada Mai, replikantki, z którą pracował przed tamtą akcją. Zdrada jest o tyle bolesna, że replikanci mieli być niemal idealną kopią człowieka bez możliwości odczuwania emocji i tym samym pozbawieni potrzeby kłamstwa. A jednak Maya skłamała, zabiła dwóch policjantów, po czym uciekła. Quin nie potrafi jej tego wypaczyć i przysięga sobie, że będzie tym, który ją zniszczy.
Ale to nie koniec problemów. Quin nie dość, że musi się zmierzyć ze swoimi nowymi możliwościami i ze światem, który się dość mocno zmienił, to jeszcze po powrocie do służby czeka go zagadka morderstw, których nie można rozwiązać z pomocą technologii.
Przyznam szczerze, że jestem pod wrażeniem. „Łzy Mai” są świetnie przygotowane pod względem technologii i kryminologii, chociaż przyznaję, że były opisy, których nie rozumiałam. To nie moje klimaty, wolę stal od laserów. Fabularnie też jest świetnie, Red nie jest jakimś tam jojczącym nad swym losem bohaterem, ale sympatycznym, nieco szorstkim facetem, który kieruje się prostymi pojęciami. Zresztą jego relacja z Mayą, choć dość skomplikowana, wciąga.
Red nie jest jedynym bohaterem, który przyciąga uwagę. Jego nowa partnerka, Uma pełna zapału i entuzjazmu rozjaśnia powieść zawsze wtedy, gdy robi się mrocznie. I oczywiście Maya, pojawiająca się dopiero pod koniec osobiście. Głównie poznajemy ją przez pryzmat Reda, wciąż rozgoryczonego jej zdradą. Jednak wystarczyła chwila, gdy się spotkali, żebym pokochała Mayę. Jest tak ludzka, pełna pytań, wątpliwości i rozterek, że nie sposób ją znienawidzić.
„Łzy Mai” to dość ciężkie klimaty, ale czyta się świetnie, dzięki lekkiemu pióru i żywym dialogom. Tu wszystko ze sobą współgra. Łatwo wyobrazić sobie światła New Horizon, ciemności za murem i ten pełny technologii świat, który kusi, ale i przeraża. Do tego zakończenie, które wręcz zmusza do sięgnięcia po „Spektrum”.
Nie spodziewałam się, że „Łzy Mai” tak bardzo zawłaszczą sobie mój czas. Zazwyczaj unikam książek naszpikowanych technologią, antyutopią i wszelkich przyszłych spojrzeń na cywilizację, ale tym razem dałam się skusić i nie żałuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz