Tytuł: Spektrum
Autor: Martyna
Raduchowska
Seria (tom): Czarne
Światła (2)
Gatunek: fantastyka,
cyberpunk
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 3
października 2018
Są takie książki, na które
człowiek umiera, bo chce wiedzieć już, natychmiast, co będzie dalej. Są takie
książki, które zdobywają nasze serca nawet, kiedy to nie jest kompletnie nasz
gatunek. Tak jest trochę z cyklem Martyny Raduchowskiej. Wiedziałam, co zastanę
w „Łzach Mai”, że technologia przyszłości i antyutopie to zupełnie nie moje
klimaty, ale i tak przygarnęłam ją na Targach Książki, po czym przeczytałam. I
tu mnie autorka złapała po raz pierwszy, bo zapragnęłam drugiego tomu. Już,
teraz, natychmiast. Minęło jednak wiele miesięcy, nim do niego usiadłam, po
czym zostałam złapana po raz drugi i to w tak zaskakujący sposób, że nadal nie
wiem, czy powinnam panią Martynę udusić czy wyściskać i marudzić o kolejny tom.
„Spektrum” bowiem nie jest
kontynuacją, ale drugim spojrzeniem na wydarzenia znane z „Łez Mai”. Tym razem
jednak narratorką jest właśnie Maya i to z jej pespektywy oglądamy świat New
Horizon oraz przebieg zarówno pamiętnego zamachu, jak i jego konsekwencji. To
ciekawy zabieg, bo często brakuje nam jakiś elementów układanki, żeby zobaczyć
cały obraz. Myślę, że to nawet strzał w dziesiątkę, kiedy chodzi o tę powieść,
choć może nas to doprowadzić do szału, kiedy cała sprawa morderstw, którymi po
swym przebudzeniu zajmuje się Red, nie idzie zbytnio do przodu.
„Spektrum” trochę przewraca świat
„Czarnych Świateł” do góry nogami. Ale tylko trochę. Owszem, dowiadujemy się,
jak to się stało, że zamach na jedną instytucję przerodził się niemal w wojnę
domową, ale też mamy inne spojrzenie na replikantów. Maya bowiem podejmuje
samodzielne decyzję, nim jeszcze ludzie dochodzą do tego, że androidy też mogą
być tak bardzo ludzcy. Sama Maya jest jeszcze ciekawszą postacią niż w
poprzednim tomie, bo teraz mamy szansę ją poznać. Nieco zagubiona w
nowoodkrytej rzeczywistości szuka dla siebie miejsca, choć nadal jest bardzo
przywiązana do tych, których zostawiła po drugiej stronie muru. Popełnia błędy,
wyciąga wnioski, jest uparta i niepokorna. Bardzo ludzka.
Zresztą każdy z bohaterów jest
tutaj wyraźnie zarysowany, nikogo nie pominięto. Jednych da się całkiem szybko
polubić, inni doprowadzają czytelnika do szału. Na niektórych można spojrzeć
ponownie, korygując trochę wrażenia z pierwszego tomu. Taki rozwój postaci
zawsze aprobuję.
Można pomyśleć, że skoro mamy do
czynienia z tą samą fabułą, co w „Łzach Mai”, będziemy się nudzić w czasie
lektury. Nie, to błędne myślenie. Maya uzupełnia to, czego nie wie Jared, do
tego dowiadujemy się, co działo się z Mayą, nim spotkała się ponownie ze swoim
porucznikiem. Przyznam szczerze, że z niecierpliwością czekałam na scenę w
bibliotece, bo choć już ją znałam, ciekawie było spojrzeć na nią z perspektywy
Mai. Do tego „Spektrum” dodaje nam jeszcze kilka tropów do rozwiązania zagadki,
choć przyznaję, że takie zakończenie doprowadziło mnie do szału.
Nie mam za bardzo do czego się
doczepić, jeśli chodzi o styl i samą edycję powieści. „Spektrum” czyta się
świetnie, nawet żargon techników od androidów jest zrozumiały i nie trzeba co
chwilę sprawdzać, o co im chodziło. Martyna Raduchowska „narysowała” świat,
który można zobaczyć, dokłada elementy, których nie było w poprzednim tomie, do
tego to wszystko żyje. Samo zaś wydanie cieszy oczy.
Wydawać by się mogło, że
cyberpunk nigdy nie skradnie mi serca. Do tego antyutopia? Nie no, dajcie spokój.
Mimo to zaryzykowałam i bardzo się z tego cieszę. „Spektrum”, choć jest dość
nietypową kontynuacją, czyta się z zapartym tchem i pozostawia po sobie
niedosyt, który może zapełnić jedynie kolejny tom. Oby jak najszybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz