sobota, 12 października 2019

"Tak się rodzą bohaterowie"




I'm just a step away
I'm just a breath away

„Jak, do cholery, to się mogło tak skończyć?” – Przeszło jej przez myśl po raz kolejny. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i gdyby ktoś miesiąc temu powiedziałby jej, że wyląduje w tych górach skazana na jedynie na szacownego Wybrańca, udusiłaby się pewnie ze śmiechu. Tylko, że to wcale nie było zabawne.
Wszystko poszło nie tak. Dosłownie wszystko. Wszelkie wartości mogła śmiało poddać w wątpliwość i zapewne nie przetrwałyby w zderzeniu z rzeczywistością. Jednak bez nich nic by nie mogła zrobić, więc szła dalej, utyskując na swój los.
– Może zróbmy przerwę? – Usłyszała za plecami.
– Robiliśmy postój godzinę temu – odparła beznamiętnie. – Chyba nie powiesz, że Wybraniec Bogów jest w tak słabej kondycji.
– Dla kobiety wspinanie się po tych górach musi być uciążliwe.
– Ponad połowę życia spędziłam w górach, ale dziękuję za troskę. Idziemy dalej, Wybrańcze.
– No weź, nie szarżuj tak.
Błękitne oczy zmroziły chłopaka, który zdążył się już porządnie zasapać. Mimo to starał się zachowywać pozory, jakby to on był tutaj najważniejszy i dokładnie wiedział, dokąd idzie.
– Jestem Strażniczką. Nie potrzebuję twojej troski. – W jej ton wkradła się nuta zirytowania, choć przecież obiecała sobie, że nic jej nie wytrąci z równowagi.
– A ja jestem Wybrańcem i kiedy mówię, żebyśmy zrobili postój, to masz to zrobić – oświadczył.
Ledwo powstrzymała się przed rzuceniem na niego. Miała dość. Wiecznie słyszała, że jest Wybrańcem i to on tu rządzi, a przecież bez niej nawet nie znalazłby drogi. Co za dupek.
– Nie, następny postój będzie w Revandell. Nocny. – Odwróciła się i ruszyła dalej, ignorując narzekania Wybrańca.

Losing my faith today
(We're falling off the edge today)

No właśnie, Wybraniec. To on doprowadzał Strażniczkę do szału, a nie mogła odmówić wykonania tego zadania. Nieważne, jakim dupkiem był i jak wiele nerwów już jej zszargał swoim zachowaniem.
Była Strażniczką przygotowywaną od dzieciństwa do tej roli – miała poprowadzić Wybrańca do świątyni przodków, by otrzymał moc i wypełnił swoje przeznaczenie. Od lat ciemność nad Axodussem gęstniała. Legenda mówiła, że objawi się ukochany przez bogów Wybraniec, któremu użyczą mocy zdolnej pokonać zło i zapanuje spokój. Jednak świątynia została ukryta głęboko w niedostępnych, zdradliwych Górach Montere. Wejście tam w pojedynkę było czystym szaleństwem.
Przez lata utwierdzano ją, że ta funkcja jest odpowiedzialna i może zmienić wszystko. Jeden błąd może kosztować istnienie całego świata. Była dumna, że to właśnie ją spośród wszystkich kandydatów wybrano do ostatniej fazy szkolenia, że to ona przyczyni się do zakończenia niesprawiedliwości i wojen. Że to ona dostąpi zaszczytu towarzyszenia Wybrańcowi w jego drodze.
Teraz nie była tego taka pewna. Od trzynastu dni niańczyła Wybrańca. „Niańczyła” to dobre słowo, bo chłopak wychowany w cieplarnianych warunkach klasztoru i przeświadczeniu o swej wielkości był jedną wielką niedojdą. Praktycznie nie miał pojęcia o prawdziwej walce, przetrwaniu w dziczy czy orientacji w terenie, o zabijaniu nie wspominając. Mimo to niósł głowę wysoko i potrafił jedynie narzekać.

I am just a man
Not superhuman

Była jeszcze jedna rzecz, która strasznie ją irytowała. Spędziła wiele lat na wyczerpujących treningach, musiała się wyrzec wielu spraw, by zdobyć upragniony tytuł i udowodnić, że jest tego warta. Była tylko człowiekiem, nie posiadała szczególnych zdolności, nie władała magią. Do wszystkiego doszła ciężką pracą, a Wybraniec, ten wymuskany dupek, miał otrzymać moc od bogów. To było po prostu nie fair.
– Ej, Strażniczko. – Usłyszała kilkanaście minut później. – Daleko do tego Revandell?
– Będzie dalej, jeśli nie przestaniesz mielić ozorem – odparła zirytowana.
– Musimy tam w ogóle iść? Przecież to osada nie-ludzi.
– Nie nie-ludzi, tylko elfów – poprawiła. – I nawet nie waż się kogoś nazwać nie-człowiekiem. Zginiesz, nim zdążysz skończyć zdanie.
Nie musiała się oglądać, żeby wiedzieć, że Wybraniec właśnie się skrzywił. O innych rasach miał blade pojęcie, skoro wychował się w zaściankowym klasztorze służącym Sarifae, bóstwu bohaterów, którego czcili wyłącznie ludzie. To właśnie stamtąd Wybraniec musiał podłapać wszelkie bzdury i stereotypy.
– W Revandell uzupełnimy zapasy. To ostatnia osada w Górach Montere. Potem długo nie spotkamy nikogo prócz tutejszych dzikich zwierząt. Milcz i pośpiesz się.

(I'm not superhuman)
Someone save me from the hate

Wybraniec miał coś powiedzieć, gdy Strażniczka zatrzymała się gwałtownie i zaczęła nasłuchiwać. Zmarszczyła przy tym jasne brwi i chwyciła za miecz przewieszony przez plecy.
– Co jest?
– Zaczekaj tam. – Wskazała niewielki zagajnik. – I nie waż się ruszać, dopóki nie wrócę.
Nie pozwoliła mu zaprotestować, lecz puściła się biegiem. Wystarczyło jej kilka minut, by dostrzec płonące Revandell. Skrzywiła się, dostrzegając krępe sylwetki krasnoludów. Najwyraźniej ośmieliły się zaatakować, a mordowały głównie kobiety, dzieci i starców. Dostrzegała niewielu elfickich wojów – musieli wyruszyć na spotkanie wojsk swego ludu. Łatwa, tchórzliwa napaść.
Ruszyła do walki. Nauczono ją chronić słabszych, nieważne, po której stronie konfliktu się znajdowali. Cywile nie powinni być w kręgach zainteresowania wojsk, ale coraz częściej osady były rozkradane, a mieszkańcy mordowani bez wysiłku. Łupieżcy, nie wojenni bohaterowie.
Zasłoniła sobą dziewczynkę, kopnęła napastnika, po czym jej miecz opadł na krasnoluda, wymijając uniesiony do ciosu topór.
– Schowaj się – poleciła małej.
Po chwili walczyła także o własne życie, bo krasnoludy uznały ją za zagrożenie. I pewnie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zobaczyła Wybrańca niezgrabnie uchylającego się przed ciosem. „Na wszystkich bogów i Ustanowiciela” – zaklęła w myślach. – „Większego durnia nie widziałam.” Przeskoczyła nad swoim przeciwnikiem i ruszyła na odsiecz. Chronienie tego dupka należało do jej obowiązków.
– Chcesz zginąć?! – krzyknęła, gdy uporała się już z krasnoludem. – Miałeś się ukryć!
Nie usłyszała odpowiedzi wciągnięta w bitewny gwar. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę mieszkańców Revandell, gdy na odsiecz przybył zbrojny oddział elfów.

It's just another war
Just another family torn (We're falling from our faith today)
Just a step from the edge
Just another day in the world we live

Krajobraz po bitwie był przerażający. Spalone domy nadal dogasały, plamy krwi na drogach robiły się ciemniejsze, krzepły, płacz i zawodzenie nad zamordowanymi stawały się coraz rozpaczliwsze. Wybraniec patrzył na to i nie mógł uwierzyć, że można coś takiego zrobić drugiej osobie. I to bezbronnej i słabej.
– To nie jest ułuda? – zapytał.
– Nie, tak ten świat wygląda naprawdę. Ten świat musisz ocalić, Wybrańcze – powiedziała Strażniczka bez cienia kpiny w głosie.
W jego wnętrzu narodził się sprawiedliwy, słuszny gniew. Tak być nie mogło. Gdyby teraz miał moc od bogów, może powstrzymałby tę bezsensowną rzeź, bo co dobrego było w wymordowaniu kobiet i dzieci elfów? Na jego twarzy pojawiła się determinacja.
– Jak ty właściwie mam na imię, Strażniczko?
– Eilaan.
– Jestem Zack. Chodźmy, Eilaan. Może możemy coś dla nich zrobić.
Strażniczka powstrzymała uśmiech, widząc zmianę w jego postawie. „Może coś jednak z niego będzie” – pomyślała, gdy zabrał się do pomocy przy uprzątnięciu miejsca bitwy.

I need a hero to save me now
I need a hero (To save me now)
I need a hero to save my life
A hero'll save me (Just in time)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz