I'm just a step away
I'm just a breath away
„Jak, do cholery, to się mogło
tak skończyć?” – Przeszło jej przez myśl po raz kolejny. Nie mogła uwierzyć, że
to się dzieje naprawdę i gdyby ktoś miesiąc temu powiedziałby jej, że wyląduje
w tych górach skazana na jedynie na szacownego Wybrańca, udusiłaby się pewnie
ze śmiechu. Tylko, że to wcale nie było zabawne.
Wszystko poszło nie tak.
Dosłownie wszystko. Wszelkie wartości mogła śmiało poddać w wątpliwość i
zapewne nie przetrwałyby w zderzeniu z rzeczywistością. Jednak bez nich nic by
nie mogła zrobić, więc szła dalej, utyskując na swój los.
– Robiliśmy postój godzinę temu –
odparła beznamiętnie. – Chyba nie powiesz, że Wybraniec Bogów jest w tak słabej
kondycji.
– Dla kobiety wspinanie się po
tych górach musi być uciążliwe.
– Ponad połowę życia spędziłam w
górach, ale dziękuję za troskę. Idziemy dalej, Wybrańcze.
– No weź, nie szarżuj tak.
Błękitne oczy zmroziły chłopaka,
który zdążył się już porządnie zasapać. Mimo to starał się zachowywać pozory,
jakby to on był tutaj najważniejszy i dokładnie wiedział, dokąd idzie.
– Jestem Strażniczką. Nie
potrzebuję twojej troski. – W jej ton wkradła się nuta zirytowania, choć
przecież obiecała sobie, że nic jej nie wytrąci z równowagi.
– A ja jestem Wybrańcem i kiedy
mówię, żebyśmy zrobili postój, to masz to zrobić – oświadczył.
Ledwo powstrzymała się przed
rzuceniem na niego. Miała dość. Wiecznie słyszała, że jest Wybrańcem i to on tu
rządzi, a przecież bez niej nawet nie znalazłby drogi. Co za dupek.
– Nie, następny postój będzie w
Revandell. Nocny. – Odwróciła się i ruszyła dalej, ignorując narzekania
Wybrańca.
Losing my faith today
(We're falling off the edge today)
No właśnie, Wybraniec. To on doprowadzał
Strażniczkę do szału, a nie mogła odmówić wykonania tego zadania. Nieważne,
jakim dupkiem był i jak wiele nerwów już jej zszargał swoim zachowaniem.
Była Strażniczką przygotowywaną
od dzieciństwa do tej roli – miała poprowadzić Wybrańca do świątyni przodków,
by otrzymał moc i wypełnił swoje przeznaczenie. Od lat ciemność nad Axodussem
gęstniała. Legenda mówiła, że objawi się ukochany przez bogów Wybraniec,
któremu użyczą mocy zdolnej pokonać zło i zapanuje spokój. Jednak świątynia
została ukryta głęboko w niedostępnych, zdradliwych Górach Montere. Wejście tam
w pojedynkę było czystym szaleństwem.
Przez lata utwierdzano ją, że ta
funkcja jest odpowiedzialna i może zmienić wszystko. Jeden błąd może kosztować
istnienie całego świata. Była dumna, że to właśnie ją spośród wszystkich
kandydatów wybrano do ostatniej fazy szkolenia, że to ona przyczyni się do
zakończenia niesprawiedliwości i wojen. Że to ona dostąpi zaszczytu towarzyszenia
Wybrańcowi w jego drodze.
Teraz nie była tego taka pewna.
Od trzynastu dni niańczyła Wybrańca. „Niańczyła” to dobre słowo, bo chłopak
wychowany w cieplarnianych warunkach klasztoru i przeświadczeniu o swej
wielkości był jedną wielką niedojdą. Praktycznie nie miał pojęcia o prawdziwej
walce, przetrwaniu w dziczy czy orientacji w terenie, o zabijaniu nie
wspominając. Mimo to niósł głowę wysoko i potrafił jedynie narzekać.
I am just a man
Not superhuman
Była jeszcze jedna rzecz, która
strasznie ją irytowała. Spędziła wiele lat na wyczerpujących treningach,
musiała się wyrzec wielu spraw, by zdobyć upragniony tytuł i udowodnić, że jest
tego warta. Była tylko człowiekiem, nie posiadała szczególnych zdolności, nie
władała magią. Do wszystkiego doszła ciężką pracą, a Wybraniec, ten wymuskany
dupek, miał otrzymać moc od bogów. To było po prostu nie fair.
– Ej, Strażniczko. – Usłyszała
kilkanaście minut później. – Daleko do tego Revandell?
– Będzie dalej, jeśli nie
przestaniesz mielić ozorem – odparła zirytowana.
– Musimy tam w ogóle iść?
Przecież to osada nie-ludzi.
– Nie nie-ludzi, tylko elfów –
poprawiła. – I nawet nie waż się kogoś nazwać nie-człowiekiem. Zginiesz, nim
zdążysz skończyć zdanie.
Nie musiała się oglądać, żeby
wiedzieć, że Wybraniec właśnie się skrzywił. O innych rasach miał blade
pojęcie, skoro wychował się w zaściankowym klasztorze służącym Sarifae, bóstwu
bohaterów, którego czcili wyłącznie ludzie. To właśnie stamtąd Wybraniec musiał
podłapać wszelkie bzdury i stereotypy.
– W Revandell uzupełnimy zapasy.
To ostatnia osada w Górach Montere. Potem długo nie spotkamy nikogo prócz
tutejszych dzikich zwierząt. Milcz i pośpiesz się.
(I'm not superhuman)
Someone save me from the hate
Wybraniec miał coś powiedzieć,
gdy Strażniczka zatrzymała się gwałtownie i zaczęła nasłuchiwać. Zmarszczyła
przy tym jasne brwi i chwyciła za miecz przewieszony przez plecy.
– Co jest?
– Zaczekaj tam. – Wskazała
niewielki zagajnik. – I nie waż się ruszać, dopóki nie wrócę.
Nie pozwoliła mu zaprotestować,
lecz puściła się biegiem. Wystarczyło jej kilka minut, by dostrzec płonące
Revandell. Skrzywiła się, dostrzegając krępe sylwetki krasnoludów. Najwyraźniej
ośmieliły się zaatakować, a mordowały głównie kobiety, dzieci i starców.
Dostrzegała niewielu elfickich wojów – musieli wyruszyć na spotkanie wojsk
swego ludu. Łatwa, tchórzliwa napaść.
Ruszyła do walki. Nauczono ją
chronić słabszych, nieważne, po której stronie konfliktu się znajdowali. Cywile
nie powinni być w kręgach zainteresowania wojsk, ale coraz częściej osady były
rozkradane, a mieszkańcy mordowani bez wysiłku. Łupieżcy, nie wojenni
bohaterowie.
Zasłoniła sobą dziewczynkę,
kopnęła napastnika, po czym jej miecz opadł na krasnoluda, wymijając uniesiony
do ciosu topór.
– Schowaj się – poleciła małej.
Po chwili walczyła także o własne
życie, bo krasnoludy uznały ją za zagrożenie. I pewnie wszystko byłoby w
porządku, gdyby nie zobaczyła Wybrańca niezgrabnie uchylającego się przed
ciosem. „Na wszystkich bogów i Ustanowiciela” – zaklęła w myślach. – „Większego
durnia nie widziałam.” Przeskoczyła nad swoim przeciwnikiem i ruszyła na
odsiecz. Chronienie tego dupka należało do jej obowiązków.
– Chcesz zginąć?! – krzyknęła,
gdy uporała się już z krasnoludem. – Miałeś się ukryć!
Nie usłyszała odpowiedzi wciągnięta
w bitewny gwar. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę mieszkańców
Revandell, gdy na odsiecz przybył zbrojny oddział elfów.
It's just another war
Just another family torn (We're falling from our faith
today)
Just a step from the edge
Just another day in the world we live
Krajobraz po bitwie był
przerażający. Spalone domy nadal dogasały, plamy krwi na drogach robiły się
ciemniejsze, krzepły, płacz i zawodzenie nad zamordowanymi stawały się coraz
rozpaczliwsze. Wybraniec patrzył na to i nie mógł uwierzyć, że można coś
takiego zrobić drugiej osobie. I to bezbronnej i słabej.
– To nie jest ułuda? – zapytał.
– Nie, tak ten świat wygląda
naprawdę. Ten świat musisz ocalić, Wybrańcze – powiedziała Strażniczka bez
cienia kpiny w głosie.
W jego wnętrzu narodził się
sprawiedliwy, słuszny gniew. Tak być nie mogło. Gdyby teraz miał moc od bogów,
może powstrzymałby tę bezsensowną rzeź, bo co dobrego było w wymordowaniu
kobiet i dzieci elfów? Na jego twarzy pojawiła się determinacja.
– Jak ty właściwie mam na imię,
Strażniczko?
– Eilaan.
– Jestem Zack. Chodźmy, Eilaan.
Może możemy coś dla nich zrobić.
Strażniczka powstrzymała uśmiech,
widząc zmianę w jego postawie. „Może coś jednak z niego będzie” – pomyślała,
gdy zabrał się do pomocy przy uprzątnięciu miejsca bitwy.
I need a hero to save me now
I need a hero (To save me now)
I need a hero to save my life
A hero'll save me (Just in time)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz