piątek, 29 listopada 2019

"Dziedzictwo ognia" Sarah J. Maas


Tytuł: Dziedzictwo ognia
Tytuł oryginalny: Heir of fire
Autor: Sarah J. Maas
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Seria (tom): Szklany Tron (3)
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 23.09.2015

Po kilku miesiącach spoglądania na książki pani Maas, które czekały na ułożenie na regale, w końcu wróciłam do „Szklanego Tronu”. Chwilę zajęło mi, nim przypomniałam sobie, co działo się poprzednio. Chaol w najlepszej wierze odesłał Celaenę do Wendlyn, gdzie zabójczyni kombinuje, jak dostać się do Maeve, królowej Fae. Ta bowiem może mieć wiedzę, która pomoże obalić króla Adarlanu. Oczywiście sprawa nie jest taka prosta, nie tylko ze względu na Maeve, ale też na samą Celaenę.
Naprawdę mam problem z książkami pani Maas. Są ciekawe, porządnie przygotowane, jeśli chodzi o przejście z fazy załamania do normalnego funkcjonowania, ale nie zawsze to wychodzi tak jak powinno. Celaena przez pierwsze dwa tomy kreowała się na osobę, której nie można złamać, kiedy postawi sobie jakiś cel. Ma spory bagaż doświadczeń, to prawda, ale już na początku „Dziedzictwa ognia” pojawia się rozgoryczona, jęcząca pannica, która nie ma ochoty podejmować żadnych decyzji. Jeśli w coś ma włożyć wysiłek, woli odpuścić. Do tego jasno zostaje powiedziane, że Celaena Sardothien to tylko maska, pod którą ukrywa się cudem ocalona przyszła królowa Terrassenu, Aelin, a ta ani myśli objąć swą pozycję. Aelin ucieka przed samą sobą, własną tożsamością i mocą, żyje w strachu przed potworem, który w niej istnieje, a nawet sądzi, że będzie lepiej, jeśli nigdy nie wróci do bycia Aelin. Przez to staje się nieznośna i irytująca. Maska pęka z hukiem, ukazując małą dziewczynkę, która nie potrafi podjąć decyzji.
Na jej drodze staje Rowan, wojownik Fae i najgorszy nauczyciel, jakiego w życiu widziałam. Sam nosi wiele blizn własnych błędów, odtrąca od siebie każdego, kto chociaż spróbuje się zbliżyć. Dla Aelin może być najlepszym kompanem w rozdrapywaniu własnych ran, ale jako jej mentor sprawdza się naprawdę średnio. Oboje nie do końca wiedzą, czego naprawdę chcą i drażnią mnie przez całą powieść. Do tego wiem, czym to się kończy bez spojlerów z kolejnych tomów.
Do tego nie można zapominać o pozostawionych w Adarlanie Chaolu i Dorianie, który też szarpią się sami ze sobą, a stosunki pomiędzy nimi w pewnym momencie stają się żadne. Obaj nie potrafią wprost przyznać się do swoich kłopotów i lęków, a to sprawia, że zamiast jednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi, każdy z nich kombinuje osobno. Zresztą jeśli chodzi o Doriana, to całkiem ciekawe, a jednocześnie tragiczne jest, że pomimo wszelkich grzechów jego ojca, książę nadal nie zamierza działać, a jedynie wyczekuje, aż zostanie oficjalnie następcą tronu. A nie tędy droga, myślę. Wątpliwe przecież, żeby król w swym okrucieństwie zamierzał szybko pożegnać się z koroną. Z drugiej strony to chwalebne, że nie chce popełnić ojcobójstwa.
No i jest jeszcze Aedion pochodzący z Terrassenu dowódca jednego z najbardziej zabójczych legionów króla. Przyznam, że po zastanowieniu to właśnie on w tej części podbił moje serce, choć jego wręcz niewolnicze przywiązanie do Aelin trochę mnie odstręcza. Mimo to sposób, w jaki działa, niezachwiana wiara w swoją królową i nadzieja, którą ceni bardziej niż dumę sprawiają, że jest naprawdę ciekawym bohaterem.
„Dziedzictwo ognia” wprowadza nowy klimat do serii. To już nie jest opowieść o zabójczyni, która została Królewską Obrończynią i z tej pozycji sabotuje działania króla, ale sprowadza wraz z cudem ocalałą królową nieuchronnie zbliżającą się wojnę, bo myślę, że bez tej się nie obejdzie. I właśnie dlatego nie porzucam serii, mając nadzieję, że więcej szamoczących się sami ze sobą bohaterów nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz