Tytuł: Dziedzictwo
ognia
Tytuł oryginalny: Heir of fire
Autor: Sarah J.
Maas
Tłumaczenie: Marcin
Mortka
Seria (tom): Szklany
Tron (3)
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 23.09.2015
Po kilku miesiącach spoglądania
na książki pani Maas, które czekały na ułożenie na regale, w końcu wróciłam do
„Szklanego Tronu”. Chwilę zajęło mi, nim przypomniałam sobie, co działo się
poprzednio. Chaol w najlepszej wierze odesłał Celaenę do Wendlyn, gdzie
zabójczyni kombinuje, jak dostać się do Maeve, królowej Fae. Ta bowiem może
mieć wiedzę, która pomoże obalić króla Adarlanu. Oczywiście sprawa nie jest
taka prosta, nie tylko ze względu na Maeve, ale też na samą Celaenę.
Naprawdę mam problem z książkami
pani Maas. Są ciekawe, porządnie przygotowane, jeśli chodzi o przejście z fazy
załamania do normalnego funkcjonowania, ale nie zawsze to wychodzi tak jak
powinno. Celaena przez pierwsze dwa tomy kreowała się na osobę, której nie
można złamać, kiedy postawi sobie jakiś cel. Ma spory bagaż doświadczeń, to
prawda, ale już na początku „Dziedzictwa ognia” pojawia się rozgoryczona,
jęcząca pannica, która nie ma ochoty podejmować żadnych decyzji. Jeśli w coś ma
włożyć wysiłek, woli odpuścić. Do tego jasno zostaje powiedziane, że Celaena
Sardothien to tylko maska, pod którą ukrywa się cudem ocalona przyszła królowa
Terrassenu, Aelin, a ta ani myśli objąć swą pozycję. Aelin ucieka przed samą
sobą, własną tożsamością i mocą, żyje w strachu przed potworem, który w niej
istnieje, a nawet sądzi, że będzie lepiej, jeśli nigdy nie wróci do bycia Aelin.
Przez to staje się nieznośna i irytująca. Maska pęka z hukiem, ukazując małą
dziewczynkę, która nie potrafi podjąć decyzji.
Na jej drodze staje Rowan,
wojownik Fae i najgorszy nauczyciel, jakiego w życiu widziałam. Sam nosi wiele
blizn własnych błędów, odtrąca od siebie każdego, kto chociaż spróbuje się
zbliżyć. Dla Aelin może być najlepszym kompanem w rozdrapywaniu własnych ran,
ale jako jej mentor sprawdza się naprawdę średnio. Oboje nie do końca wiedzą,
czego naprawdę chcą i drażnią mnie przez całą powieść. Do tego wiem, czym to
się kończy bez spojlerów z kolejnych tomów.
Do tego nie można zapominać o
pozostawionych w Adarlanie Chaolu i Dorianie, który też szarpią się sami ze
sobą, a stosunki pomiędzy nimi w pewnym momencie stają się żadne. Obaj nie
potrafią wprost przyznać się do swoich kłopotów i lęków, a to sprawia, że
zamiast jednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi, każdy z nich kombinuje
osobno. Zresztą jeśli chodzi o Doriana, to całkiem ciekawe, a jednocześnie
tragiczne jest, że pomimo wszelkich grzechów jego ojca, książę nadal nie
zamierza działać, a jedynie wyczekuje, aż zostanie oficjalnie następcą tronu. A
nie tędy droga, myślę. Wątpliwe przecież, żeby król w swym okrucieństwie
zamierzał szybko pożegnać się z koroną. Z drugiej strony to chwalebne, że nie
chce popełnić ojcobójstwa.
No i jest jeszcze Aedion
pochodzący z Terrassenu dowódca jednego z najbardziej zabójczych legionów
króla. Przyznam, że po zastanowieniu to właśnie on w tej części podbił moje
serce, choć jego wręcz niewolnicze przywiązanie do Aelin trochę mnie odstręcza.
Mimo to sposób, w jaki działa, niezachwiana wiara w swoją królową i nadzieja,
którą ceni bardziej niż dumę sprawiają, że jest naprawdę ciekawym bohaterem.
„Dziedzictwo ognia” wprowadza
nowy klimat do serii. To już nie jest opowieść o zabójczyni, która została
Królewską Obrończynią i z tej pozycji sabotuje działania króla, ale sprowadza
wraz z cudem ocalałą królową nieuchronnie zbliżającą się wojnę, bo myślę, że
bez tej się nie obejdzie. I właśnie dlatego nie porzucam serii, mając nadzieję,
że więcej szamoczących się sami ze sobą bohaterów nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz